Linki
- ,,(...)człowiek nigdy nie wyrobi sobie o nikim właściwego pojęcia .Stwarza obraz i kontent.
- Inne twarze pojednania. Pojednanie polsko - niemieckie w XX wieku. Wojciech Ręciak, Niemiecki, Historia, Stosunki polsko - niemieckie
- Inscenizacje matemtyczne Zywot Pitagorasa Historia liczby pi Prystupa Bozena - Prystupa Bozena, plimuniek
- Indians of North America - Loretta Fowler - The Arapaho (2005), Książki USA
- Indiana Jones and the Kingdom of the Crystal Skull [2008] CAM, napisy do filmow
- Indiana Jones i Królestwo kryształowej czaszki, ebook, James Rollins
- Indiana Jones i Kamień Filozoficzny - McCoy Max, EBOOKI
- Indiana Jones i Siedem Zasłon- MacGregor Rob, EBOOKI
- Indianie USA Rusinowa Izabella ebook, Literatura faktu
- Inquisitor II Czarownik, EBooki
- Interworld - Isidore Haiblum, ebook, CALIBRE SFF 1970s, Temp 1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- potancowka.xlx.pl
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Kathleen Eagle INDIAŃSKA KOŁYSKA Wysoko na niebie gromadziły się ciężkie, ołowiane chmury. Carolina otworzyła drzwi i najpierw wyjrza-, ła, a potem wyszła z chaty. Chciała przypatrzyć się nadciągającej burzy, jej pierwszej burzy na prerii. Nad postrzępioną linią horyzontu, pociętą pojedynczymi pagórkami i falistym ciągiem wzgórz, niebo jarzyło się przerażającym żółtosząrym blaskiem. Dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersi i niepewnym krokiem ruszyła ku rzece, co chwila spoglądając na niebo. Wtem zerwał się wiatr. Uniósł jej spódnicę i jak kor kociągiem okręcił wokół kibici. Nowy, silny podmuch przykrył twarz Carołiny kosmykami niesfornych wło sów, które wydostały się z ciasno upiętego z tyłu gło wy koka. Ściągnęła je na bok, by nie przeszkadzały obserwować rozgniewanego wiosennego nieba. Pode szła do rzeki i patrzyła, jak rosnące na brzegu w nie wielkiej kępie topole, rozkołysane wiatrem, chwiały się zgodnym rytmem. Nagle szybkość wiatru gwałtownie się wzmogła, taniec topoli stawał się coraz dzikszy, z trzaskiem łamały się gałęzie... Zaczął padać deszcz. Bez żadnych pojedynczych, ostrzegawczych kropli, od razu lunął z nieba gwał towną ulewą. Carolina chciała zawrócić do chaty, ale straszliwe uderzenie wiatru omal nie zbiło jej z nóg. Słaniała się niczym zranione zwierzę. Gdzieś za nią słychać było tętent końskich kopyt. I'o eh w iii czuła już dyszenie konia za swoimi plecami. Przy tej szybkości nie mogła dojrzeć, kim był jeździec. Instynktownie podniosła dłonie, chcąc zasłonić twarz. Przybysz otoczył ją w pasie ramieniem i jednym szarpnięciem poderwał do góry. Brakło jej tchu. Zwi sała przed nim bezwładnie, niczym worek mąki, a po przez mgłę łez widziała tylko pokryte pianą przednie nogi konia. Wciąż spazmatycznie łapała oddech. - Trzymaj się mnie, trzymaj, bo cię zgubię! Usiłowała odwrócić się do mówiącego, ale tkwiła w zbyt ciasnym uścisku. Chwyciła go od tyłu za ra mię, pozycja była niewygodna, ale na żaden inny ruch nie mogła się już zdobyć. Mężczyzna otaczał ją ramio nami, mimo to miała uczucie, że za chwilę spadnie na ziemię. Kiedy koń, osuwając się po stromym zboczu w głęboki jar, opuścił nisko głowę, Carolina przy mknęła oczy. O Boże! - pomyślała z lękiem — przecież ten czło wiek w ogóle nie trzyma wodzy... Dopiero gdy koń, schodząc w dół po skarpie, zaczął się ślizgać, jeździec ściągnął wodze i osadził go w miej scu, bezceremonialnie upuszczając Carolinę na ziemię. W chwili gdy zwierzę uskoczyło w bok, spróbowała się podnieść i wtedy mężczyzna gwałtownie poderwał ją na nogi i wciągnął w przykrytą głazami wyrwę w skal nym podłożu. Usłyszała przeraźliwe wycie wiatru, jakby najeżdżała na nią z hukiem lokomotywa. Padła na ko lana i zwinęła się w ciasny kłębek. Poczuła, że mężczy zna przypiera ją swym ciałem do skały. Wycie wiatru stało się nie do zniesienia. Miała wrażenie, że wichura wymiata z jej mózgu wszystkie myśli. Napór potężnych mas powietrza był tak ogromny,' że trzęsła się cała preria... Instynkt życia, kryjący się w zakamarkach mózgu Caroliny, kazał jej ratować cia ło. Dlatego się skuliła, licząc, że je w ten sposób uchro- ni przed szaleństwem żywiołu. Nie czuła nic, tylko ryczący wiatr w uszach i lęk przed jego siłą. - Jeśli śmierć mnie dopadnie, gdy będę nieprzy tomna, racz, Panie Boże, przyjąć moją duszę! Jeśli śmierć mnie dopadnie... Jeśli śmierć mnie dopadnie... Racz, Panie Boże... - powtarzała wciąż na nowo. Nie sione falą strachu słowa kołatały się po jej głowie, jak kawałki drewna z rozbitych okrętów krążące po oce anach. - Już wszystko dobrze! Najgorsze mamy za sobą..-. Głos mężczyzny dochodził do niej jakby z końca dłu giego tunelu. Powoli wracała do przytomności. Dokoła panował spokój. Miała wrażenie, że się łagodnie kołysze. - Już wszystko dobrze, proszę pani - usłyszała po nownie - burza przeszła. . Nieśmiało uniosła głowę, otworzyła oczy i spojrzała najpierw na ciemne chmury, które wciąż jeszcze kłębiły się nad jej głową, a potem w stronę, skąd dobiegał głos. Czarny Jastrząb siedział w kucki na piętach. Był za skoczony widokiem jej bladej jak śmierć twarzy, która ukazała mu się spod ciasno splecionych ramion i nóg. Mokre włosy oblepiały głowę Caroliny, niebieskie oczy omal nie wychodziły z orbit, a sine usta nie miały w so bie kropli krwi. Z głową wysoko podniesioną na długiej, smukłej szyi, wyglądała jak spłoszona łania, nadsłuchu jąca, czy nie grozi jej skądś niebezpieczeństwo. - Zabiorę panią do domu. Jeśli pani chata jeszcze stoi, trzeba będzie zaraz rozpalić w piecu. Teraz trzęsie się pani ze strachu, ale tylko patrzeć, jak będzie się pani trzęsła z zimna. Chodźmy! - Klęcząc na jednym kolanie, pochylił się nad nią i delikatnie wziął pod ło kieć, chcąc pomóc jej wstać. Ale Carolina nadal pa trzyła na niego szeroko rozwartymi oczami i nie ru- 8 szyła się z miejsca. Postanowił dać jej trochę więcej czasu i zaczekać, aż oprzytomnieje. - Widać wiatr wciąż jeszcze szumi pani w uszach - powiedział ze zrozumieniem. - Mnie też - dodał z uśmiechem. Po chwili przypomniał sobie niebezpie czną jazdę, która przywiodła ich- w to miejsce. - Nie jest pani ranna? Wpatrywała się w niego, starając się zrozumieć, co do niej mówi. - Ranna? Nie! Nie sądzę. Powoli rozprostowywała najpierw plecy, a potem jeden po drugim zdrętwiałe członki. Próbowała się podnieść, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Zastana wiała się, czy to aby na pewno jej ręce i nogi, i czy są z nią jeszcze jakoś połączone. W końcu udało jej się wstać, ale zaraz znowu upadła na ziemię. - Przepraszam! - szepnęła. - Straciłam równowa gę... - Nie mogła mówić pełnym głosem. Wciąż drża ła na całym ciele i to ją zawstydzało. Pomyślała, że musi postarać się mówić rozsądnie i rzeczowo, gdyż tylko w ten sposób odzyska poczucie godności. - Nigdy przedtem nie widziałam takiej burzy - stwierdziła. - Burzy? A czy zwróciła pani uwagę na tę lejowatą chmurę? Potrząsnęła przecząco głową. - Gdy zobaczyłem panią, stojącą na otwartej prze strzeni, pomyślałem, że jest pani chyba niespełna ro zumu. Strząsnęła włosy z twarzy i przyglądała się z za ciekawieniem mężczyźnie, który ocalił ją od śmiertel nego niebezpieczeństwa. Nazwał je „lejowatą chmu rą". Żałowała teraz, że nie przyjrzała się dokładniej tej chmurze. Tyle słyszała o burzach na prerii... Zga-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plzolka.keep.pl
|