image Home       image Fowles,       image Fitzgerald,       image r04 06 (9)       image R 22MP (3)       image 45 (3)       

Linki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Inne twarze pojednaniaReportażeWojciech RęciakWydawnictwo Znak Kraków 2000Projekt okładki JADWIGA BUREKAdiustacjaMAŁGORZATA BIERNACKAKorekta ZESPÓŁ/PLUSŁamanie PLUS/GILLERTЩ%\1)640<bKsiążka została wydana dzięki pomocy finansowej„Fundacji Renovabis - Akcji solidarnościniemieckich katolików z Europą Środkową i Wschodnią"© Copyright by Wojciech Pięciak, 2000 ISBN 83-7006-996-7Zamówienia: DZIAŁ HANDLOWY30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37Bezpłatna infolinia: 0800-130-082Zapraszamy też do naszej księgarniinternetowej: www.znak.com.plJSpołeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2000. Wydanie I Druk i oprawa: Eurodruk, Kraków, Al. Pokoju 3^\9iooiJeśli pojednanie coś w ogóle znaczy, poza retoryką religijnych czy państwowych obrzędów, to właśnie zdolność rozumienia innych, wyrozumiałość, gotowość wybaczenia w imię wspólnie przeżywanej prawdy o przeszłości, w imię podzielanych ideałów wolności, demokracji i sprawiedliwości.Aleksander SmolarRodzicomWstępDlaczego akurat inne twarze pojednania? Co znaczy: inne? Przez prawie pół wieku po II wojnie światowej, od roku 1945 do 1989, w Polsce powszechne było przekonanie - podtrzymywane dla własnych celów przez komunistyczną propagandę - że my, Polacy, byliśmy wyłącznie ofiarami tamtej wojny, i to ofiarami jednego tylko wroga: Niemców. O Sowietach, jak wiadomo, mówić nie było wolno. Inna sprawa, że zmiany tego spojrzenia nie ułatwiała polityka Niemiec Zachodnich wobec kwestii uznania granicy na Odrze. Prawne niuanse Bonn, lawirowanie na użytek własnych kampanii wyborczych - wszystko to sprawiało, że teza władz Polski Ludowej o niemieckim zagrożeniu znajdowała posłuch w społeczeństwie i sprawiała, że tym trudniejsze było mówienie o tym, co inni mieliby wybaczać nam, Polakom.To zrozumiałe, że dopiero po roku 1989, po odzyskaniu wolności, mógł nastać w Polsce okres zapisywania „białych7plam". Z jednej strony koncentrowano się więc na cierpieniach doznanych przez Polaków od Sowietów - z drugiej zaś na odkrywaniu niemieckich ofiar wojny - a więc ofiar przymusowego i brutalnego usunięcia ludności niemieckiej z ziem zachodnich i północnych po 1945 roku, a także ofiar powojennych tzw. obozów pracy dla Niemców (ale często również dla Ślązaków opcji polskiej...)-Oba zjawiska - mówienie o zbrodniach sowieckich oraz o innych niż polskie ofiarach - były zrozumiałe. Albo miały charakter nadrabiania przymusowego milczenia z lat PRL, albo Świadczyły o nowej sytuacji politycznej. W końcu to potwierdzenie granicy w 1990 roku i zmiana relacji Polska-Niemcy pozwoliły na otwarte mówienie o wypędzeniu Niemców czy wreszcie na współpracę społeczności lokalnych z ziomkostwa-mi.Towarzyszyło temu również mniejsze akcentowanie polskich cierpień czasu wojny - zjawisko również zrozumiałe po instrumentalizowaniu ich przez władze PRL, choć dla wielu Polaków, którzy sami byli ofiarami III Rzeszy i wojny, niewątpliwie bolesne. Dopiero niedawno - ponad dziesięć lat po roku 1989 - byliśmy świadkami czegoś, co wolno już chyba nazwać normalizacją historycznej perspektywy, bądź też równoważeniem akcentów: ofiary polskie - niemieckie; zbrodnie niemieckie - sowieckie. Stało się tak za sprawą głośnego i trwającego ponad półtora roku (1998-2000) sporu o odszkodowania dla ofiar III Rzeszy, podczas którego powróciła pamięć o polskich cierpieniach lat wojny.Niemniej bywało, że w ciągu tych minionych lat po roku 1989 z niektórych środowisk w Polsce słychać było głosy, iż za dużo mówi się o ofiarach niemieckich albo że poświęca się pamięć o polskich cierpieniach na „ołtarzu" dobrych stosunków z Niemcami. Mówiący tak nie mieli racji. Dostrzeganie cudzych cierpień, przypominanie o innych twarzach pojednania - innych, to znaczy tych wymykających się spojrzeniu, jakie dominowało w latach 1945-1989 - nie kłóci się z postu -8latem zachowania pamięci historycznej o polskich cierpieniach. Wręcz przeciwnie: próba zrozumienia cudzych nieszczęść świadczyć może o sile narodu i społeczeństwa, które jest na tyle spokojne o swój byt, na tyle niezagrożone w swych granicach i na tyle świadome swych zalet i wad - że może bez lęku patrzeć w przeszłość, na złe i dobre karty swej historii.Wojciech Pięciak Kraków, styczeń 2000Franza Scholza życie pod prądGwizd lokomotywy dotarł na małą stację kolejową, zagubioną w lesie nad graniczną od niedawna Nysą. Stojący na peronie dwaj mężczyźni przerwali ożywioną rozmowę. Rozmawiali tak od kilku godzin, odkąd starszy z nich wysiadł z pociągu z Niemiec. Gwizd stał się teraz głośniejszy i z lasu wytoczyła się lokomotywa, ciągnąc kilka wagonów, pustych prawie. Starszy mężczyzna wykonał nad głową młodszego znak krzyża, przeszedł nie niepokojony obok uzbrojonych milicjantów i wsiadł.Pociąg ruszył, powoli nabierając prędkości. Ksiądz Franz Scholz - bo tak nazywał się starszy mężczyzna - podszedł do okna. Stacja została w tyle, a wraz z nią Polska, która przybyła tu przed rokiem. Gdzieś w tyle zostawało też 37 lat jego życia: rodzinny dom w niemieckim Breslau, w którym gnieździli się trzynastoosobowa rodziną w dwóch pokojach, wrocławska Dominsel (po polsku Ostrów Tumski, czyli wyspa na11Odrze z katedrą), parafia świętego Bonifacego w Gorlitz-Ost, w którym pracował, a które teraz nazywa się Zgorzelec.Koła pociągu zmieniły rytm, wjeżdżając na most. Scholz odwrócił głowę od okna. Wyjął z kieszeni dokument, który dostał od młodszego mężczyzny.Po raz kolejny czytał list z nagłówkiem: „Starostwo Powiatowe Zgorzelickie". Powtarzał w myślach: „...zawiadamiam, że jednomyślną uchwałą Komisji Weryfikacyjnej, powołanej dla rozpatrywania wniosków o uznanie obywatelstwa polskiego dla osób zamieszkałych do dnia 1.1.1945 r. na terenie Ziem Odzyskanych, uznany został Ksiądz za przynależnego do Narodu Polskiego..."*Miasteczko Dieburg, niedaleko Frankfurtu nad Menem.Pół wieku później.Mieszkanie księdza profesora Franza Scholza. Pokój roboczy, przypominający trochę archiwum, a trochę muzeum. Na ścianach obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, zdjęcie ojca Kolbego, śląskie pejzaże, zdjęcie matki w sukni z koronkami i ojca w odświętnym garniturze, z wielkim wąsem, modnym w latach dwudziestych. Stara niemiecka mapa Śląska, jego „małej ojczyzny". Sterty gazet, papiery, kserokopie. Książki, po niemiecku i po polsku: teologiczne, historyczne. Zaczytany dziennik kardynała Wyszyńskiego z uwięzienia.Na stole to, czego potrzebuje ksiądz do odprawienia w domu Mszy. I brewiarz w języku polskim, który odmawia codziennie, aby nie zapomnieć języka. A za stołem leżanka, na której czasem musi się kłaść, aby odpocząć. Ostatnio coraz częściej. Bo choć umysł sprawny, ciało jest coraz słabsze, odmawia posłuszeństwa.Wysoki, kościsty, siwe włosy, w wytartej czarnej marynarce, którą nazywa „żakietem" w swej archaicznej polszczyź-nie rodem z lat trzydziestych, dziś brzmiącej trochę patetycznie.12Mówi, że zawsze kochał Polskę, swą„drugąpo Niemczech ojczyznę". Gdy przyjrzeć się bliżej, okaże się, że zawsze szedł pod prąd powszechnych poglądów i postaw. Zawsze, to znaczy także dziś.Część pierwsza IUrodził się we Wrocławiu, w rodzinie nie mającej żadnych związków z polskością; rodzinie katolickiej, zachowującej dystans wobec monarchii Drugiej Rzeszy, a za czasów Republiki Weimarskiej zawsze głosującej na katolicką Partię Centrum. Nie dziwiło to na pruskim Dolnym Śląsku.Tu katolicy byli mniejszością w protestanckim otoczeniu, cesarz Rzeszy jako król Prus był głową Kościoła protestanckiego, a rodzice - Franz i Helenę Scholz - dobrze pamiętali Kulturkampf, prowadzoną przez kanclerza Ottona von Bismarcka walkę z katolicyzmem, kiedy to w małych śląskich miasteczkach bankrutowali sklepikarze-katolicy, bo protestanccy urzędnicy, wojskowi i mieszczanie, posłuszni sugestiom administracyjnym, przestawali robić u nich zakupy.Franz-junior miał pięć lat, kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa.Opowiada: - Z tamtej wojny pamiętam głównie strach przed głodem. Bo było nas ośmioro dzieci (potem doszło jeszcze troje), a w roku 1916 tato został zmobilizowany.Przez pierwsze pół roku ojciec służył we Wrocławiu, w koszarach Carlovitz (Karłowice). Kiedy mały Franz nie musiał stać w kolejkach po chleb, biegał z rodzeństwem te pięć kilometrów, dzielące koszary i ojca od GrabschenerstraBe (dziś13Grabiszyńska), gdzie mieszkali pod numerem 39 w dwóch wynajętych pokojach z malutką kuchnią.Wspomina: - Byłem drugim dzieckiem w rodzinie i na mnie spadła część obowiązków. Ludzie krzyczeli „Ty mały spekulancie", bo wydawano po pół chleba, a ja prosiłem o trzy, dla naszych dziewięciu żołądków.A kiedy potem ojciec szedł na wojnę, płakali jak wszyscy. Ale byli też szczęśliwi, że nie wysłano go pod Verdun, tylko do Rumunii (pewnie dlatego, że miał już 38 lat).Trafić wówczas do Rumunii to dla niemieckiego żołnierza było naprawdę szczęście. Bukareszt przystąpił wprawdzie do wojny w roku 1916 po stronie Rosji i przeciwko Austro-Węgrom, z zamiarem odebrania Siedmiogrodu, jednak kontrofensywa wojsk austro-węgiersko-niemiecko-bułgarsko-tureckich nie tylko zatrzymała Rumunów, ale doprowadziła do zajęcia Bukaresztu i ustabilizowania frontu. Tak że szeregowy Scholz nie wystrzelił ani razu i cieszył się, bo „był pobożny i nie chciał zabijać" (jak mówi syn).Najgorszy dla małego Franza był więc strach przed głodem. Dziś nie potrafi wyobrazić sobie, jak matka dała sobie z nimi radę: ona jedna, ich ośmioro? A zaopatrzenie w żywność stawało się coraz gorsze, jedzenia było coraz mniej. Wprowadzono kartki. W końcu zabrakło tłuszczów, a w roku 1918 także ziemniaków. Scholzowie jedli buraki, którymi przed wojną karmiono bydło.Wtedy w Niemczech zamiast normalnego jedzenia w sklepach pojawiły się masowo produkty zastępcze. Jak Ersatz-honig, sztuczny miód, który nie przypominał prawdziwego, albo sztuczna kiełbasa, co do której pisarz Erich Maria Re-marąue (weteran frontu zachodniego) w Na Zachodzie bez zmian podejrzewał, że wyprodukowano ją z odpadów papierowych.A potem nastał pok... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zolka.keep.pl