image Home       image Fowles,       image Fitzgerald,       image r04 06 (9)       image R 22MP (3)       image 45 (3)       

Linki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mgr Sylwia Ciarkowska - Patyna

                                            

„NAUKA” – rola i znaczenie inteligencji emocjonalnej w życiu
   /P U B L I K A C J A /

 

              „Niech żyje nauka” – tak krzyknął bohater „Mieszczanina szlachcicem” – pan Jourdain. I są to słowa, które znakomicie oddają stan mojego ducha i umysłu po lekturze „Inteligencji  emocjonalnej” Daniela Golemana. Jeżeli dzięki temu, że istnieją naukowcy, badacze, pasjonaci wiedzy i poznania, tak dużo i tak ciekawie można powiedzieć o „naturze” ludzkich emocji, o potencjale w nich tkwiących, to „niech żyje nauka”!

              Wspomniany pan Jourdain zadziwił się wielce, gdy nauczyciel filozofii uświadomił mu, że mówi prozą, że zawsze tak mówił. Przyznam się, że czytając tą książkę Golemana doświadczyłam podobnego uczucia. Z niedowierzaniem, ale i satysfakcją, odkryłam oto, że jestem szczęśliwą posiadaczką najdoskonalszej „aparatury”, która pomaga i przeszkadza mi w życiu. Że dzięki niej doświadczam radości, smutku, strachu, wstydu, zachwytu i wielu jeszcze innych uczuć.

              Problemy, których opisu i analizy podjął się Daniel Goleman w swojej pracy sygnalizują mi, ale pewnie i wszystkim jej czytelnikom, konieczność emocjonalnej edukacji. Lektura tej pracy w zestawieniu z obserwacjami wywiedzionymi z życia prywatnego, ale i tymi z otaczającego mnie świata, zmusza do „zatrzymania się” na tej sferze życia. Myślę, że w obliczu ogarniającego świat pośpiechu i zamętu, emocjonalne umiejętności są wyzwaniem czasu. Bez nich nie poradzimy sobie. W takim przekonaniu utwierdziła mnie ta mądra i potrzebna książka.

              „Inteligencja emocjonalna” podzielona jest na pięć części. Dwie pierwsze dotyczą mózgu emocjonalnego i natury inteligencji emocjonalnej. Przyswajanie sobie zawartych w nich wiadomości wymaga dużego skupienia i uważnego czytania. To, czego się z nich dowiadujemy, stanowi podkład do zrozumienia pozostałych części pracy Golemana.

              Czytając pierwsze dwie części z zażenowaniem stwierdziłam, że moja wiedza z zakresu, najogólniej rzecz ujmując, biologii jest niewielka. Mózg, kora mózgowa, półkule, siedlisko myśli i zmysłów – to prawie wszystko, co mi ze szkolnej edukacji pozostało w pamięci. Odświeżanie, a prawdę mówiąc poznanie od nowa wiedzy na ten temat, uznałam więc za konieczne. Okazało się oto, że nie wiedziałam iż mózg racjonalny ukształtował się z mózgu emocjonalnego, że: „celowo działające siły ewolucji, które ukształtowały nasze emocje, wykonywały dobrze swoje zadania przez milion lat, natomiast ostatnich dziesięć tysięcy lat (...) – tylko nieznacznie odcisnęło się na naszych biologicznych szablonach życia emocjonalnego”.

              W mózgu emocjonalnym „pierwsze skrzypce” gra tzw. ciało migdałowate, które pełni w jego funkcjonowaniu kluczową rolę (odkrył to Joseph Le Doux). Jest ono dla nas magazynem pamięci emocjonalnej, od niego zależą wszystkie uczucia jakim ulegamy.

              Czujemy i myślimy dzięki korzystaniu z komplementarnego układu, który tworzą umysł emocjonalny i racjonalny. Gdybyśmy mogli właściwie i optymalnie z tego układu korzystać, mielibyśmy „niepowtarzalną szansę pogodzenia tego, co dyktuje nam głowa, z tym co nakazuje serce”.

              Wydawać by się mogło, że w przypadku ludzkich emocji „mędrca szkiełko i oko” niewiele może. Okazuje się jednak, że może wiele. Dzięki badaniom współczesnych mędrców, wspomaganych najnowszą aparaturą badawczą i warsztatem naukowym, udało się rozpoznać naturę emocji, schemat ich powstawania i rodzaje reakcji na bodźce je wyzwalające. Jest to z pewnością wielkie osiągnięcie, które może wydatnie przysłużyć się ludziom do właściwego funkcjonowania we wszystkich dziedzinach życia.

              Najnowsze wyniki badań w zakresie neurologii i neuropsychiatrii dowodzą tego, że skoro wiemy już, jak „rodzą” się emocje, jakimi kanałami przebiegają w mózgu, jakie reakcje wywołują, co te procesy wzmacnia (hormony), to możemy z tej wiedzy uczynić doskonałe narzędzie w kształtowaniu właściwych zachowań emocjonalnych. Najkrócej rzecz ujmując, można powiedzieć, że ustawicznymi ćwiczeniami da się odmienić, bądź w znacznym stopniu złagodzić złe emocje, które czynią tak nieznośnym, ciężkim i niepotrzebnie smutnym nasze życie.

              Część piąta „Inteligencji emocjonalnej”, jest dowodem na to, że można właściwie spożytkować odkrycia naukowe i wyniki badań w zakresie neurologii i neuropsychiatrii. Z pozycji zwykłego, niestety kalekiego „użytkownika” inteligencji emocjonalnej dostrzegam, że jest to właściwy kierunek działania na rzecz uzdrowienia ludzkich zachowań emocjonalnych.               „Panuj nad swoimi emocjami”, „nie ulegaj emocjom”, „daj się ponieść emocjom” – jakże często słyszymy takie słowa. W zasadzie wiemy o co chodzi, ale gdyby przyszło nam zdefiniować pojęcie emocji, to pewnie mieli byśmy z tym kłopot. Cóż to jest emocja? Daniel Goleman proponuje takie jej określenie: „Emocja odnosi się do uczucia i związanych z nim myśli, stanów psychicznych i biologicznych oraz zakresu skłonności do działania”. Emocje można umownie pogrupować w rodzinie. Na ich czele stoją: złość, smutek, strach, zadowolenie, miłość, zdziwienie, wstręt, wstyd. Każda z nich mieści w sobie bardzo szeroką gamę odcieni emocji głównej. Korzystamy z nich przez całe życie. Czasami pomagają nam odnieść sukces, innym razem napawają strachem, w skrajnym przypadku powodują załamanie i depresję. Jak korzystać z nich inteligentnie?

              Przełomu w myśleniu o inteligencji i jej dwoistej naturze dokonał w latach dwudziestych Howard Gardner. Wskazał on na to, że nie można o niej tylko w kategoriach ilorazu inteligencji. Postawił tezę, że istnieje szerokie spektrum różnych rodzajów inteligencji. Szczególną uwagę poświęcił inteligencji personalnej i jej znaczącej roli we właściwym funkcjonowaniu w środowisku. Wielu psychologów przyznaje mu rację. Są wśród nich Sternberg i Salovey. Salovey używa już pojęcia inteligencji emocjonalnej. Jego zdaniem zdolności składające się na nią obejmują: znajomość własnych emocji, kierowanie emocjami, zdolność do motywowania się, rozpoznawanie emocji u innych, nawiązywanie i podtrzymywanie związków z innymi. Ludzie różnią się zdolnościami w każdej z tych sfer. Poziom tych zdolności zależy od systemu nerwowego. Dzięki temu, że nasz umysł jest otwarty i plastyczny możemy zwiększyć zakres umiejętności emocjonalnych. I to jest właśnie zadanie, które przed nami stoi, któremu winniśmy poświęcić wiele wysiłku. On się opłaci, bo być może staniemy się choć odrobinę szczęśliwsi w życiu prywatnym, zadowoleni z pracy, usatysfakcjonowani z kontaktów z innymi.

              Przychodząc na świat jesteśmy wyposażeni we wszystkie potrzebne biologiczne składniki, które tworzą potencjalną inteligencję emocjonalną. Od niemowlęctwa aż do późnej starości możemy z tego potencjału czerpać. Intuicja może być nam w tym pomocna, ale nie należy zdawać się wyłącznie na nią. Dlatego naukowcy zajmujący się tym problemem postulują, by edukację emocjonalną rozpocząć w jak najwcześniejszym okresie życia. W emocjonalny elementarz powinni wyposażyć dziecko rodzice. Później pogłębiać i rozwijać te umiejętności powinny: przedszkole i szkoła. Pominięcie któregokolwiek z tych etapów niesie niebezpieczeństwo emocjonalnego niedostosowania, rodzi trudności w kontaktowaniu się z innymi, staje się przyczyną stresów i zahamowań.

              Inteligencja emocjonalna pozwala człowiekowi właściwie funkcjonować na wszystkich etapach i we wszystkich sferach życia. Dowodzą tego najnowsze badania, z których jasno wynika, że nawet najhojniej wyposażony w inteligencję racjonalną, ale ułomny emocjonalnie, człowiek nie poradzi sobie we współczesnym świecie, nie będzie ze swojego życia w pełni zadowolony.

              W czasach, gdy każdy dzień stawia przed nami nowe wyzwania, które możemy zamienić w sukces lub klęskę, inteligencja emocjonalna jest na pierwszej linii frontu. Od posiadanych w tym zakresie umiejętności zależy chociażby tzw. pierwsze wrażenie, którego rola jest tak istotna w kontaktach interpersonalnych. Badania w tym zakresie tylko 20 % sukcesu przypisują ilorazowi inteligencji, reszta należy do innych czynników, w tym szczególnie do przekazów niewerbalnych.

              Jednym z najważniejszych i najdoskonalszych elementów inteligencji emocjonalnej jest zdolność do empatii. Jej korzeni powinno się szukać już we wczesnym dzieciństwie. Najpierw winno to być wzajemne dostrajanie się dziecka i rodziców, które kształtuje emocjonalne oczekiwania potomka. W miarę jego rozwoju sygnały będą ulegać wzmocnieniu. Jeśli znajdą właściwy rezonans, to dorastające dziecko nie będzie miało trudności w odczytywaniu uczuć innych osób, będzie potrafiło współczuć i wspierać. Brak takiego dostrojenia i późniejsze zaniedbanie nad emocjami dziecka wywierają na nie negatywny wpływ. Najczęstszym i coraz powszechniejszym tego następstwem jest ucieczka dzieci w kierunku złych emocji . Dowody tego napotykamy niemal każdego dnia w relacjach prasowych, radiowych i telewizyjnych. Bohaterami tych, najczęściej wstrząsających, materiałów są młodociani przestępcy, alkoholicy, narkomani i samobójcy.

              Przykładem mówiącym, że emocje wynikające z deficytu prawidłowych stosunków między rodzicami i dziećmi mogą pójść w złym kierunku, jest przypadek szeroko komentowanej w polskich mediach zbrodni dokonanej przez 19-latka z Nowej Huty na swoich rodzicach (Magdalena Grochowska – „Cisza zapadła po liczbie 20”.; „Gazeta Wyborcza” 22-23.05.1999 r.).

              Zupełnie przypadkiem trafiłam na książkę Dave,a Pelzera – „Dziecko zwane niczym”. Czyli dziecięca wola przetrwania”. Ona wydaje się potwierdzać, ze zdarzają się przypadki iż dziecko, które powinno się w takim

kierunku udać, nie robi tego. Nie umiem odpowiedzieć dlaczego tak jest. W książce Golemana znalazłam takie uzasadnienie: „... ale zdarza się, że dzieci, które doświadczyły trwałej przemocy emocjonalnej ze strony rodziców lub opiekunów, są niezwykle czule na emocje osób  ze swego otoczenia. Ich reakcje przypominają przewrażliwienie na sygnały świadczące o zagrożeniu”. Jeśli nawet jest jak pisze Goleman, to przypadki te zdają się potwierdzać regułę, że jest jednak inaczej, że częstsza jest ucieczka w stronę zwykłych emocji.

              Dlaczego tak się dzieje, że nie potrafimy dać własnym dzieciom tego, czego najbardziej potrzebują? Dlaczego powielamy błędy naszych rodziców? Czy nie ma sposobu na przerwanie tej sztafety pokoleń w biegu do emocjonalnego kalectwa? Czy naprawdę nie możemy nic zrobić, by osiągnąć uskrzydlenie – „szczyt inteligencji emocjonalnej, najdoskonalszą postać okiełznania emocji i zaprzęgnięcia ich w służbę osiągnięć w pracy i nauce”. Książka Golemana daje nadzieję, że można i bardzo chcę w to wierzyć.

              Teza główna, którą stawia Goleman w swojej pracy brzmi: „Receptą na dolegliwości życia publicznego (m.in. jego brutalizacja, wzrost przestępczości, samobójstw , narkomanii) jest poświęcenie większej uwagi emocjonalnym i społecznym umiejętnościom naszych dzieci i naszym własnym oraz intensywniejsze kształcenie i doskonalenie tych przymiotów ludzkiego serca”. Poznając poszczególne części książki, w których analizowane są profity, bądź deficyty wiążące się z inteligencją emocjonalną i ich znaczenie dla prawidłowego, bądź nie, funkcjonowania człowieka, umacniałam się w przekonaniu o jej słuszności, Z pewnością istnieje potrzeba, moim zdaniem wręcz konieczność, emocjonalnej edukacji społeczeństwa.

              Świat zmienia się w zastraszającym tempie, trudno za nim nadążyć. Dajemy się ponieść tym zmianom i mimo uczucia zadyszki próbujemy biec z nim w równym tempie. Jednym udaje się to lepiej, innym gorzej. W większości przypadków ten wyścig kończy się źle. Nawet ci najbardziej odporni w końcu odczuwają męczenie lub wręcz bezradność w zapasach z otaczającą rzeczywistością, z którą mimo najcięższej pracy, nie daje się się już zwyciężyć. W którymś momencie okazuje się, że nie dajemy rady, że nie potrafimy, a wreszcie nie chcemy być już uczestnikami tego biegu. Zadajemy sobie pytanie, po co to wszystko? Co mi to daje? Dlaczego nie jestem szczęśliwy? Myślę, że Goleman odpowiada na takie pytania. Zasadniczą przyczyną jest analfabetyzm emocjonalny, którym dotknięta jest większa część wysoko rozwiniętych cywilizacji. Jak sobie z tym problemem poradzić? Na to pytanie odpowiedzi, czy raczej podpowiedzi, udziela nam praca Daniela Golemana. Należy, najszybciej jak to jest możliwe, pracę nad przywróceniem człowiekowi jego wypracowanych przez miliony lat „narzędzi” emocjonalnych. Bez nich nie da sobie rady w ogarniającym świat zamęcie.

              Po lekturze książki Golemana i kilku innych pozycji akcentujących rolę i znaczenie inteligencji emocjonalnej, skłaniam się ku refleksji, że aby czuć się dobrze i na właściwym miejscu w tych „ciekawych czasach”, trzeba na chwilę się zatrzymać. Ten chwilowy postój niech posłuży nam do uzupełnienia swojej życiowej mądrości o refleksję, ze bez emocjonalnego abecadła nie poradzimy sobie w życiu, że prędzej czy później nadejdzie moment, gdy nie będziemy mogli zrobić już ani kroku, że w walce o życie (opacznie pojmowane, bo najważniejsze jest mieć, miast być) z życiem zostaniemy pokonani, że doświadczymy bezradności, niemożności jakiegokolwiek działania, że poczujemy się samotni i niepotrzebni. Przekonana jestem, że ten czas spędzony pod znakiem STOP, jeśli tylko posiądziemy świadomość konieczności zrobienia czegoś dla swoich emocji, dla emocji najbliższych, szczodrze nam się odpłaci. Może nie będziemy szczęśliwsi, może szczęśliwsze będą nasze dzieci, nasi najbliżsi. Żeby tak się stało, musi być u nas chęć do zmiany, bo: „gdy zmieniamy siebie, wszystko się zmienia” (Wojciech Eichelberger – „Zatrzymaj się”).

              To właśnie, głębokie przekonanie, że trzeba nam – ludziom końca XX wieku – emocjonalnej edukacji, pochylenia się nad swoimi najgłębszymi potrzebami, uznania, że emocjonalne kalectwo jest dla nas największym zagrożeniem, zostaje we mnie po lekturze pracy Daniela Golemana. Dzięki tej książce uświadomiłam sobie, ile niepotrzebnych błędów popełniłam w kontaktach z najbliższymi, zdając się na tzw. Intuicję emocjonalną. Myślę, że ta świadomość to mój największy „zysk” z tej lektury. Dzięki niej włączył mi się mechanizm samokontroli (funkcjonuje jeszcze ułomnie, ale uważam, że dużo lepiej niż dotychczas) w kontaktach z dziećmi, mężem, rodzicami, przyjaciółmi. Teraz o wiele łatwiej, bo jestem już tego świadoma, uznać mi np. prawo innych do złości, niezadowolenia, odmowy. I trudno w tym miejscu nie powiedzieć, że mam żal do losu o to, że na takie wsparcie w „intuicyjnej ciuciubabce” emocjonalnej nie trafiłam wcześniej, że takiej książki – mądrej, bardzo nam wszystkim potrzebnej – nie przeczytałam wcześniej. Prawda, nie mogłam, jej po prostu jeszcze wtedy nie było. Teraz jest i myślę, że stanie się ona dla mnie niezachwianą podporą w usiłowaniach, by późno, bo późno, ale cokolwiek naprawić w swojej emocjonalnej edukacji, by doposażyć własne dzieci w umiejętności wykorzystania swojego potencjału emocjonalnego. Może im będzie się żyło prościej i co najważniejsze szczęśliwiej. Zdaję sobie sprawę, że jest to praca trudna i skuteczna tylko wtedy, gdy będę ją ustawicznie ponawiać, ale „sprawa” warta jest tak wysokiej ceny, bo: „Rozwija nas wewnętrznie jedynie to, co jest dla nas trudne”.(Wojciech Eichelberger – „Zatrzymaj się”)

              Książka Golemana może być wielce pomocna w pracy z dziećmi i młodzieżą, szczególnie część: „wykształcenie emocjonalne”. Raz jeszcze powtórzę, istnieje w obecnych czasach paląca potrzeba edukacji emocjonalnej w placówkach oświatowych. Podejmuje się wysiłki w celu podniesienia poziomu wykształcenia i umiejętności uczniów, ale zapomina się, że rezultat tych zabiegów mógłby być lepszy, gdyby połączono je z edukacją emocjonalną. Przykłady brutalizacji życia w placówkach oświatowych, akty agresji wobec rówieśników i nauczycieli, przedmiotowe traktowanie uczniów, zdają się zaświadczać o tym, ze znakomita część społeczeństwa  cierpi na analfabetyzm emocjonalny. Badania prowadzone w tym zakresie w USA (lata 80-te) są alarmujące. Wynika z nich, że poziom umiejętności emocjonalnych stale się obniża. Chyba bez zbytniej przesady można powiedzieć, że i w Polsce jest podobnie. Artykuły ukazujące się w prasie polskiej zwracają uwagę na zaostrzenie się następujących problemów w grupie dzieci i młodzieży: zamykanie się

w sobie, nieprzystosowanie do życia społecznego, niepokój i depresja, trudności z uwagą i myśleniem, chuligaństwo i agresywność („Murem za dzieckiem” – wywiad z Andrzejem Samsonem, „Gazeta Wyborcza” 4-5.09.1999 r.). Występujące razem i w rosnącym nasileniu mogą stać się „nowym rodzajem trucizny przenikającym coraz szybciej do tkanki społecznej i zatruwającej doświadczenia dzieciństwa”. Świadczą one zarazem o wielkim deficycie umiejętności emocjonalnych. Ta emocjonalna zapaść zdaje się być ceną, którą dzieci, na całym świecie, za wzrastanie we współczesnym społeczeństwie” (Daniel Goleman – „Inteligencja emocjonalna”).

              W drodze do tego, o czym pisałam powyżej, stoi model wychowania dzieci w Indiach. Tak mówi o tym Wojciech Eichelberger w „Zatrzymaj się” : „W Indiach, gdzie dzieci dojrzewają psychicznie wyjątkowo szybko, rodzice kierują się zasadą: do piątego roku życia dziecka ty jesteś jego niewolnikiem, do dziewiątego – ono jest twoim niewolnikiem, do piętnastego – zmierzacie w kierunku partnerstwa, a po piętnastym roku dziecko jest już strzałą wystrzeloną z łuku.

              Czy można jakoś osłabić nasilanie się tych problemów, o których pisałam w przedostatnim akapicie? Czy nie jest za późno? Optymizm – jeden ze składników elementarza emocjonalnego – każe zakrzyknąć: Nigdy nie jest za późno! Wtóruje temu Daniel Goleman, który przytacza w swojej książce szereg programów naprawczych. Dotyczą one tłumienia agresji, zapobiegania agresji i wywołującymi je sposobami myślenia, zaburzeń łaknienia, osamotnienia dzieci, ćwiczeń w umiejętności zdobywania przyjaciół, radzenia sobie z uzależnieniami od alkoholu i narkotyków. Myślę, że część z nich może stanowić cenny materiał do pracy z młodzieżą. Warunkiem, który byłby pomocny w takim przedsięwzięciu, jest wyposażenie moich podopiecznych w kluczowe umiejętności emocjonalne. Od nich zależy pomyślność w realizacji każdego programu prewencyjnego. Są to: samoświadomość, rozpoznawanie i wyrażanie uczuć oraz panowanie nad nimi, panowanie nad impulsami i zdolność odkładania zaspokojenia pragnień na później, umiejętność radzenia sobie ze stresem i niepokojem. Wskazówki do takich działań zawarte są w książce Golemana.

              A co robić dalej? Na to pytanie autor również udziela odpowiedzi w rozdziale „Kształcenie emocji”. O tym czy uda nam się odnieść choć maleńki sukces w tym zakresie decyduje regularne i systematyczne wpajanie nauk emocjonalnych. Dzięki temu możemy je uczynić nawykami dochodzącymi do głosu w chwilach napięcia, frustracji, bólu. Obserwując młodzież w swojej placówce dostrzegam, że większość takich nawyków emocjonalnych nie posiada i że ten fakt bardzo komplikuje im życie. Rozdział „Kształcenie emocji” podpowiada jak uczyć współdziałania, umiejętności słuchania i rozumienia drugiej osoby, asertywności, empatii. Pomieszczono w nim przykłady zajęć z : Programu Umiejętności  Społecznych (opracowany przez pedagogów z yale w latach 80-tych), Projektu Rozwoju Dziecka (opracowany w Oakland), metody „skrzynki pocztowej” (Seattle), lekcji samoświadomości (New Heven), Programu Twórczego Rozwiązywania Konfliktów, Rodzice i Nauczyciele Pomagający Uczniom (zw. Plan PATHS), Sytuacja, Alternatywy, Konsekwencja, Rozwiązanie (SOCS). Powyższe przykłady mogą być pomocne w „leczeniu” młodzieży ze skutków analfabetyzmu emocjonalnego. Goleman reasumując rozważania na temat potrzeby prowadzenia takich programów mówi: „W wersji optymalnej programu edukacji emocjonalnej powinien zaczynać się we wczesnym okresie życia dziecka, jego poszczególne etapy powinny być dostosowane do wieku dziecka, powinien trwać przez cały czas nauki i łączyć wysiłki szkoły, rodziny i całej społeczności”. Jest to piękna idea, szkoda tylko, że tak trudno wprowadzić ją w czyn, bo „mimo dużego zainteresowania edukacją emocjonalną wśród niektórych pedagogów kursy przygotowujące do jej prowadzenia są na razie rzadkością. Większość nauczycieli, dyrektorów szkół oraz rodziców nie wie w ogóle o tym, że istnieją takie programy” (Daniel Goleman -  „Inteligencja emocjonalna”). A póki co, nasze dzieci, nasi uczniowie i wychowankowie są skazani na przypadkowe nauki emocjonalne. Ale mimo wszystkich trudności, wieloletnich zaniedbań, zaniechania tego problemu przez władze oświatowe, uważam, że należy podjąć próbę skierowania młodszej (choć nie tylko) części naszego społeczeństwa na ścieżkę edukacji emocjonalnej. Powtórzę za autorem: „Czy nie powinniśmy nauczać wszystkich dzieci tych najważniejszych w życiu umiejętności i to bardziej niż kiedykolwiek przedtem? A jeśli nie teraz, to kiedy?

              Przeżycia osobiste z ostatniego czasu skłoniły mnie, by powrócić do tych fragmentów książki Daniela Golemana, które dotyczą depresji. Potoczne rozumienie tego stanu tylko w zarysach oddaje bardzo złożony charakter tej choroby. Celowo i świadomie używam określenia choroba. Przeciętny zjadacz chleba nic, albo prawie nic, o niej nie wie. Towarzyszący jej smutek, przygnębienie, apatię bierze się często za nieuzasadnione fanaberie. Przypadków depresji i to zarówno u dzieci, jak i u starszych, odnotowuje się z roku na rok coraz więcej. Skala tego problemu nie jest w pełni rozpoznana, bo duża część osób nią dotknięta nie ujawnia się. Oficjalne statystyki odnotowują więc tylko część na nią cierpiących.

              Przypadek zrządził, że natknęłam się na niepozorną książeczkę Artura Marino pt. „Widziałem ciemne słonce. Doświadczenie depresji”. Jest to dokument, świadectwo stanu ducha i sposobu myślenia osoby autentycznie doświadczonej depresją. Polecam ją do przeczytania każdemu, kto łatwo i bez jakiejkolwiek wiedzy na ten temat, nazywa dotkniętego depresją „mazgajem” i „słabeuszem”. Ta książeczka podsunęła mi następne tytuły, bo autor na wstępie zaznaczył: „Przy pisaniu niniejszej pracy pomocne mi były dwie książki: „Melancholia” Antoniego Kępińskiego i „Dotyk ciemności” Williama Styrona”. Wiem już więc, co należy koniecznie przeczytać. Jestem do tego zadania silnie zmotywowana. Są trudności z wypożyczeniem „Dotyku ciemności”, który z pewnością byłby łatwiejszy w czytaniu (choć, czy dla poznawczego przeżycia – lżejszy?), więc biedzę się nad Kępińskim. Nie ustaję w wysiłkach, bo w tym przypadku przekonana jestem, że jeżeli chcę wiedzieć, to muszę poznać przynajmniej najistotniejszą część wiedzy na ten temat.

              Drugim istotnym problemem omawianym w książce Golemana, którego wagi nieraz boleśnie doświadczam, którego doświadczają moje dzieci, najbliżsi, przyjaciele, wychowankowie, to nieumiejętność reagowania asertywnie. Zdobywanie wiedzy na ten temat rozpoczęłam od lektury Jak mówić nie i budować udane związki” Carli Wills-Brandon i „Bądź asertywny” Beverley Hore. I choć już cokolwiek na ten temat wiem, to muszę z żalem przyznać, że trudno mówić mi „nie”, choć samo ciśnie się ono na usta. Z radością odnotowuję pojedyncze, to fakt, przypadki, gdy moi synowie mówią nie, kiedy należy tak powiedzieć. Utwierdzam i wspieram ich w przekonaniu, że tak trzeba, że jeśli nie nauczą się tego teraz, to później będzie o wiele trudniej. Myślę, że im jest łatwiej, bo nie są w wychowani pokutującym przez stulecia „dzieci i ryby głosu nie mają”. Mnie niestety ciąży model wychowania z kinderstuby.

              Pięknych i głębokich wrażeń dostarczyły dwie prace Wojciecha Eichelberga: „Zatrzymaj się” i „Zdradzony przez ojca”. Czytałam je po książce Golemana, ale sądzę, że mogą one stanowić świetny grunt do wewnętrznego doskonalenia się, do uczenia, jak poczuć się lepiej, jak być szczęśliwszym. Czyta się je znakomicie dzięki bardzo przystępnemu sposobowi mówienia o rzeczach najważniejszych w życiu, o tym jak być, a nie jak mieć. One mogą świetnie przygotować do lektury „Inteligencji emocjonalnej” Daniela Golemana.

              Na koniec zostawiłam sobie możliwość powiedzenia kilku słów o książce autorstwa Rogera Sparksa zatytułowanej „Istota poczucia własnej wartości”. To jest książka, która mnie uwiodła. Na zaledwie kilkudziesięciu stronicach autor zamieścił „przepisy” i wskazówki na to, jak kształtować poczucie własnej wartości nie zapominając ani na chwilę o tym, jak ono jest dla nas ważne. Każdy z elementów budujących naszą wartość zasługuje na to, by poświęcać mu czas i starania, bo gdy odkryjemy swoją prawdziwą wartość, gdy ją dla siebie oswoimy, uwierzymy, że warto żyć, że warto się cieszyć samym sobą. Wyzwaniem do pracy nad poznaniem i poczuciem własnej wartości mogą być cytaty, którymi autor poprzedza każdy mini rozdzialik. Czytając je, nawet „mały” (jeśli tak o sobie myśli) poczuje się lepiej. Czyż nie jest krzepiący, dla mającego niezbyt dobre zdanie o sobie człowieka, cytat z Katie Charnoff: „Wyobraźmy sobie, jak cicho byłoby w lesie, gdyby śpiewały tylko najzdolniejsze ptaki”. A takim mottem można by opatrzyć nauczanie empatii: „Nie ma rzeczy materialnej, która byłaby ważniejsza od tego, jak się ktoś czuje” – Nicola Applegate. Myślę, że jeśli podejmę się, już „na serio”, pracy nad edukacją emocjonalną moich wychowanków, to zacznę właśnie od tej, ona nie może się nie spodobać, ona, chcę w to wierzyć, uwiedzie każdego, kto po nią sięgnie, tak jak mnie uwiodła.

 

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zolka.keep.pl