image Home       image Fowles,       image Fitzgerald,       image r04 06 (9)       image R 22MP (3)       image 45 (3)       

Linki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Laura Ingalls Wilder
PIERWSZE CZTERY LATA
Wstęp
Nisko nad prerią świeciły jasne gwiazdy. W ich świetle wyraźnie rysowały się grzbiety ciągnących się w dal
pagórków, a małe dolinki ginęły w głębokim cieniu.
Drogą, ledwie widoczną wśród traw, szybko mknął lekki powozik, zaprzężony w parę koni ciemnej maści.
Buda powozu była spuszczona. Gwiaździsty blask oświetlał ciemną sylwetkę woźnicy, biało odzianą,
siedzącą obok postać dziewczyny, i odbijał się od tafli Srebrnego Jeziora, które się rozlewało pośród niskich,
porośniętych trawą brzegów.
W nocnym powietrzu rozchodził się słodki zapach dzikich róż, gęsto rosnących po obu stronach drogi. Przez
turkot kół i stukanie końskich kopyt przebijał się pięknie brzmiący kobiecy kontralt. Powóz sunął drogą;
gwiazdy, jezioro i krzaki kwitnących róż tkwi-
9
ły nieruchomo, jakby zastygły w ciszy, zasłuchane w słowa piosenki opiewającej nocny krajobraz.
W cichą, ciepłą, świetlistą noc,
Gdy świecą gwiazd drżących promyki na niebie,
Stowik marząco mitosną swą pieśń
Śpiewa, różo, dla ciebie.
Perełki rosy w porannej mgle
Cicho, cichutko dzwonią.
Gdy wiatr kołysząc się wśród traw,
Łagodną potrąca je dłonią
Z rzęsiście oświetlonego domu
Wykradamy się po kryjomu
Na morza zamglony brzeg,
Gdzie srebrne fale cicho szemrzą
Odwiecznie tajemny swój śpiew.
Zachwyceni, upojeni czarowną muzyką faL
Wolni, szczęśliwi wędrujemy
W świetlisto gwiezdną dal.
Był czerwiec. Różane krzewy stały okryte kwieciem; w ciche wieczory, gdy po zachodzie słońca wiatr
ustawał nad prerią, zakochani rozkoszowali się urokami letnich spacerów.
Rozdział pierwszy
Rok pierwszy
Był poniedziałek, dochodziła czwarta, od południa dął gorący, porywisty wiatr. Ale wówczas, w roku tysiąc
osiemset osiemdziesiątym piątym, nikomu w Dakocie nie przeszkadzała taka pogoda; godzono się z nią -
była częścią natury.
Kolasa z czarną lśniącą budą, zaprzężona w parę szybkonogich koni, okrążywszy stojącą na rogu Ulicy
Głównej wypożyczalnię koni Piersona, skręciła w polną drogę.
Laura wychyliła się z okna niskiej, trzyizbowej chaty i dostrzegła zbliżający się pojazd. Zajęta była właśnie
przyszywaniem batystowej podszewki do stanika nowej, czarnej sukni z kaszmiru. Ledwie zdążyła nałożyć
kapelusz i sięgnąć po rękawiczki, gdy kolasa i para brązowych koni zatrzymały się u wejścia.
Ach, jak pięknie wyglądała wtedy, stojąc w progu
11
chaty wśród pożółkłych traw, w zagajniku młodych topól. Miała na sobie długą, sięgającą kostek różową
suknię z perkalu, w małe niebieskie kwiatki. Suknia była obcisła w talii, miała długie rękawy i suto
marszczoną spódnicę. Spod wysokiej stójki u szyi wystawał rąbek białej koronki. Rondo zielonkawego,
słomkowego kapelusza, podbite jedwabną niebieską podszewką, okalało jej zaróżowione policzki i czoło, na
które spadała brązowa zakręcona grzywka.
Almanzo w milczeniu pomógł jej wsiąść do powozu i starannie okrył lnianą płachtą chroniącą od kurzu.
Potem ściągnął lejce i pojazd ruszył. Przejechali dwanaście mil przez nagą prerię, dotarli do bliźniaczych
jezior Henry'ego i Thompsona. Przez wąski przesmyk porośnięty dziką winoroślą i dzikimi wiśniowymi
drzewkami wydostali się znów na łąki i pomknęli do leżącego piętnaście mil na północny wschód jeziora
Spirit. Zrobili w sumie pięćdziesiąt mil, zataczając ogromne koło.
Podniesiona buda kolasy osłaniała przed słońcem i wiatrem, który rozwiewał końskie grzywy i ogony.
Okazałe preriowe kruki wielkimi susami pierzchały spod kół, dzikie kurki pomykały kryjąc się wśród traw,
pasiaste susły nurkowały do podziemnych nor, a dzikie kaczki wzlatywały, krążąc to nad jednym, to nad
drugim jeziorem.
Przerywając długie milczenie Almanzo zapytał:
- Czy zgodziłabyś się wziąć ślub za kilka dni? Jeśli ci oczywiście nie zależy na hucznym weselu. Zimą, kiedy
byłem w Minnesocie, siostra zaczęła snuć plany związane z wielkim weselnym przyję-
12
ciem. Mówiłem jej, że nie mamy na to najmniejszej ochoty, ale w ogóle mnie nie słuchała. Cały czas
powtarzała, że przyjedzie tu z matką i zajmą się . obie urządzeniem przyjęcia. Żniwa za pasem, szkoda
czasu na takie ceregiele. Najbardziej chciałbym, żebyśmy jak najprędzej byli na swoim.
Laura zaczęła obracać tkwiący na palcu lewej ręki złoty pierścionek z oczkiem z granatów i pereł. Ach, jakże
piękny był ten pierścionek, jaka szkoda byłoby się z nim rozstać...
- Zastanawiam się - zaczęła - bo przecież nigdy nie chciałam być żoną farmera i gospodynią. Przynajmniej
zawsze mi się tak wydawało. Szkoda, że nie masz jakiegoś innego zawodu. W mieście są o wiele większe
możliwości.
Zapadła cisza, a po chwili Almanzo zapytał:
- Dlaczego nie chcesz być żoną farmera? A Laura odparła:
- Bo życie na wsi jest okropnie ciężkie dla kobiety. Tyle pracy przy domu, przy żniwach, a w czasie młócki -
gotowanie dla robotników. I pieniędzy stale brak. Kupcy dyktują ceny na produkty rolne, ale ceny na swoje
towary ustalają według własnego widzimisię. I gdzie tu sprawiedliwość?
Almanzo się roześmiał.
- Jest takie irlandzkie powiedzenie: Pan Bóg zawsze nierychliwy, ale sprawiedliwy - bogatemu daje lód w
lecie, a i biednemu w zimie lodu nie żałuje.
Ale Laury nie rozśmieszył ten żart.
- Nie mam ochoty harować jak wół i żyć w bie-
13
dzie, kiedy mieszczuchy używają życia za moje pieniądze.
- Nie znasz się na tym - rzekł Almanzo poważniejąc. - Tylko farmer może być niezależny. Jak długo
wytrzyma kupiec, jeśli mu ze wsi nie przywiozę towaru? Trwa między nimi walka, to prawda, ale farmer
zawsze będzie górą. Jeśli ma ochotę zgarnąć trochę więcej grosza, wystarczy, żeby obsiał nowy kawałek
ziemi.
Popatrz, w tym roku obsiałem pszenicą pięćdziesiąt akrów. Mnie to w zupełności wystarczy, ale jeśli ty
będziesz ze mną, zaoram i posieję następnych pięćdziesiąt.
Uprawę owsa również mogę zwiększyć, mogę też hodować więcej koni. Hodowla koni bardzo się o-
płaca. ' '_
Zrozum, na farmie wszystko zależy od dobrej woli - ciągnął Almanzo. - Jeśli tylko ma się chęć pracować i
dbać o gospodarkę, można dobrze zarobić, lepiej niż w mieście. I nikt ci nie będzie dyktował, co masz robić.
Znów zapadła cisza. Laura milczała nieprzeko-
nana.
Wreszcie Almanzo pierwszy się odezwał: - Spróbujmy przez trzy lata. Jeśli się nam nie powiedzie, rzucimy
gospodarkę i znajdę sobie inne zajęcie. Obiecuję ci to.
I Laura zgodziła się iść na wieś na próbę. Przepadała za końmi, uwielbiała rozległe, dzikie prerie, po których
bez ustanku hulał wiatr, potrząsając trawami i szuwarami, szeleszcząc wśród krótkiej,
14
bizoniej trawki porastającej wyżynne miejsca - zielonej na wiosnę, srebrzystoszarej i rudej latem. Preria
miała tyle uroku, tyle słodyczy i świeżości. Wczesną wiosną zielone dolinki pokrywały się kobiercami
wonnych fiołków, w czerwcu, gdzie okiem sięgnąć, kwitły krzewy dzikich róż. Dwie działki żyznej, czarnej
ziemi, po sto sześćdziesiąt akrów każda, już do nich należały, do tego dojdzie jeszcze jedna z dziesięcioma
akrami przepisowo zalesionego terenu, na którym rosło trzy tysiące czterysta pięć drzewek w odległości
ośmiu stóp jedno od drugiego. A na dodatek między ich dwiema działkami znajdowała się szkolna działka,
gdzie każdy miał prawo kosić, kto się pierwszy stawił z kosiarką.
Ach, czy nie będzie przyjemniej zamieszkać we własnym gospodarstwie, niż na miejskiej ulicy, mając z lewa
i prawa sąsiadów? Gdyby tylko Almanzo się nie mylił... Ale przecież już się zgodziła iść na gospodarstwo na
próbę.
- Dom na leśnej działce będzie gotowy za kilka tygodni - odezwał się Almanzo. - Weźmiemy ślub w
przyszłym, ostatnim tygodniu sierpnia, zanim zaczną się żniwa. Możemy już w tej chwili pojechać do
pastora, a potem, wracając, zajrzeć do nowego domu.
Laura znów zaprotestowała; dostanie pensję za pracę w szkole dopiero w październiku, a przecież musi
mieć pieniądze na nowe suknie.
- Po co ci nowe suknie? - zdziwił się Almanzo. - Zawsze jesteś ładnie ubrana, a jeśli weźmiemy cichy ślub,
nie będzie ci potrzebny elegancki strój.
15
- Zobaczysz - ciągnął - mając dużo czasu, matka z siostrami przyjadą tu ze Wschodu i zmuszą nas do
wydania wielkiego przyjęcia. Nie stać mnie na to, a twoja miesięczna pensja też na wiele się nie przyda.
Laura słuchała zdumiona. Nawet jej przez myśl nie przeszło, żeby uwzględniać rodzinę Almanza w swoich
planach. Tutaj, z dala od świata, w tej dzikiej krainie, matka i siostry Almanza ze wschodniej Minnesoty nie
wydawały się realnymi istotami. Owszem, bardzo się zdziwiła, gdy się dowiedziała, że jej przyszły mąż
pochodzi z tak bogatej rodziny, i że jedna z jego sióstr ma nie opodal gospodarstwo. Ale potem zapomniała
o ich istnieniu.Manly ma rację - jeśli się odroczy ślub, przyjadą z całą pewnością; przecież matka Almanza
już się dopytywała o datę w ostatnim liście.
Ojca nie mogła prosić o pieniądze na wesele. Ledwo mu starczało na utrzymanie rodziny, póki sto
sześćdziesiąt akrów nowizny nie zacznie przynosić dochodu. Ale jakich plonów można się było spodziewać
na świeżo zaoranej darni, po roku uprawy?
I Laura uznała, że nie ma innego wyjścia, niż zawarcie szybkiego małżeństwa i przeniesienie się do
wspólnego domu przed rozpoczęciem żniw. Była pewna, że matka Almanza to zrozumie i nie będzie się
czuła urażona. Przyjaciele i sąsiedzi też nie powinni widzieć w tym nic złego, sami zaangażowani w
podobną walkę o byt na dzikiej prerii.
A zatem w czwartek, dwudziestego piątego sierpnia o dziesiątej rano, od strony wypożyczalni Pier-
16
sona, przed małą, ukrytą w cieniu topól chatkę zajechała kolasa z lśniącą budą, zaprzężona w parę
brązowych koni.
Laura stała w drzwiach, z mamą i ojcem u boku, Carrie i Grace schowały się za ich plecami.
Wszyscy radośnie starali się jej pomóc wsiąść do powozu. Ubrana była w czarną, kaszmirową suknię, która
miała jej służyć w przyszłości. Sądziła bowiem, że każda mężatka powinna mieć przynajmniej jedną czarną
suknię w swojej garderobie.
Wszystkie inne stroje i kilka starannie zapakowanych dziecinnych skarbów leżały w kufrze w nowym, nie
wykończonym domu Almanza.
Laura zapamiętała następujący obrazek: mama, tatuś, Carrie i Grace stoją między młodziutkimi drzewkami
topoli, machają rękami i przesyłają pocałunki. Wieje upalny wiatr, a jasnozielone listeczki topól drżą, jakby i
one chciały powiedzieć: do widzenia, do widzenia... Mama szybko ociera oczy dłonią i Laura czuje, że coś
boleśnie kłuje ją w gardle.
Almanzo kładzie rękę na jej dłoni i ściska ją
mocno...
Gospodarstwo pastora leżało w odległości dwóch mil. Laura miała wrażenie, że nigdy jeszcze tak długo nie
podróżowała, a jednocześnie czuła, że wszystko się dzieje z zawrotną szybkością. Ceremonia zaślubin
odbyła się we frontowym pokoju i trwała bardzo krótko. Najpierw weszła żona pastora, a za nią pastor, w
pośpiechu naciągając surdut. Świadkami na,.śtubie byli - Ida, ich córka, najdroższa рггуі^ЕЙііШ«і25шгу, і jej
narzeczony.
h V:) ЗІ 17
4* Ki&sZs
I tak na dobre i na złe Laura i Almanzo zostali mężem i żoną. Po uroczystości wrócili do domu rodziców na
obiad, a potem wśród radosnych okrzyków i pożegnań znów znaleźli się w powozie w drodze do nowego
domu po drugiej stronie miasteczka. Rozpoczął się pierwszy rok ich wspólnego życia.
Pierwszego dnia po ślubie wiał łagodny wietrzyk; przez wschodnie okna wpadały jasne promienie słońca.
Był wczesny ranek, ale Laura już zdążyła przygotować śniadanie, Almanzo bowiem musiał stawić się do
młócki na farmie pana Webba. Przybyli wszyscy okoliczni mieszkańcy, zgodnie z umową, że będą sobie
kolejno pomagać przy młócce. Nie wypadało się spóźniać i wstrzymywać ludzi z robotą.
Pierwsze śniadanie zjedli więc w wielkim pośpiechu i Almanzo natychmiast odjechał platformą do zwózki
drewna zaprzężoną w parę brązowych koni, a Laura na resztę dnia została w domu sama.
Na brak zajęć nie mogła narzekać. Trzeba było przede wszystkim wysprzątać nowy dom.
Nim się wzięła do pracy, wzrokiem pełnym dumy ogarnęła jego wnętrze.
Domek składał się z głównej izby, będącej zarazem kuchnią, jadalnią i salonem. Było to pomieszczenie o
doskonałych proporcjach, w którym wszystkie meble zostały pomysłowo poustawiane.
Drzwi otwierające się na podjazd w kształcie podkowy znajdowały się po północno-wschodniej stronie. Tuż
obok było okno wychodzące na wschód,
18
przez które wpadało jasne, poranne światło. Na południowej ścianie jaśniało drugie okno.
Pod zachodnią ścianą stał stół z opuszczanym blatem, do połowy rozłożonym, a z każdej jego strony stało
krzesło. Drzwi za stołem prowadziły do sieni, w której mieściła się stara kuchenka Almanza, a na ścianie
wisiały rondle i patelnie. W dużym pokoju była jeszcze jedna para drzwi otwierających się na południe. Na
wprost wejścia do sionki znajdowała się spiżarnia. Ale jaka spiżarnia! Laura wprost nie mogła oderwać od
niej wzroku. Stała w progu i patrzyła. W głębi było duże okno, a za nim młoda topola, której listeczki drżały
na porannym wietrze.
Pod oknem mieścił się szeroki blat. Z prawej strony wzdłuż ściany ciągnęła się na całej długości drewniana
listwa z gwoździami, na których wisiały miski, ściereczki, cedzaki i inne kuchenne przybory.
Z lewej strony spiżarnia wyglądała jak cudny mały sklepik. Almanzo znalazł stolarza, fachowca starej daty;
pracując powoli stworzył on w dowód uznania dla Almanza prawdziwe arcydzieło, z którego sam był dumny.
Lewa ściana prawie w całości pokryta była półkami. Najwyższa mieściła się tuż pod sufitem, potem
stopniowo ku dołowi odległości pomiędzy nimi się zwiększały, tak że na najniższej półce znajdowało się
miejsce na wysokie dzbany i stosy talerzy. Pod nią ciągnął się rząd szuflad, pięknie wykonanych i
dopasowanych jak w kupnych meblach. Jedna z szuflad, ogromna i szeroka, zawierała przybory do
pieczenia chleba. W drugiej, równie wielkiej, był
19
worek z białą mąką, w trzeciej, nieco mniejszej, worek pełen ciemnej mąki, a w czwartej mąka kukurydziana.
W pozostałych znajdował się biały i brązowy cukier oraz komplet srebrnych sztućców - prezent ślubny, który
napawał Laurę prawdziwą dumą. Pod szufladami na podłodze stały kamionkowe naczynia na herbatniki,
pączki i smalec. Tam też znajdowała się maślnica i kamionkowy moździeż. Na tę jedną płową krówkę, którą
dostali w prezencie od tatusia, maślnica była o wiele za duża. Trzeba poczekać, aż krowa Almanza znów
zacznie dawać mleko, wtedy będzie więcej śmietany na masło.
W spiżarni na środku podłogi widoczna była klapa zakrywająca wejście do piwnicy.
Drzwi do sypialni znajdowały się naprzeciwko drzwi frontowych. W nogach łóżka wisiała tam na ścianie
półka na kapelusze, a do niej przymocowana była zasłonka, za którą wieszało się ubrania. I co
najważniejsze, na podłodze w sypialni leżał piękny
dywan!
Podłogi z sosnowych desek w dużym pokoju i spiżarni miały jasnożółty kolor, ściany były bielone i wszystkie
drewniane sprzęty pokryte lakierem zachowały naturalny kolor drewna.
Mały domek aż lśnił cały. „Należy wyłącznie do nas, do mnie i do Almanza" - myślała zachwycona
Laura.
Chatka stała na leśnej działce. W przyszłości z małych drzewek wyrosną wielkie drzewa. Już teraz Laura i
Almanzo wyobrażali sobie, jak będą przesiadywać wśród klonów, topól i wiązów, które także
20
zostały posadzone wzdłuż drogi, wokół podjazdu i za domem. Jeśli się będzie o nie dbało, już niedługo będą
stanowiły ochronę przed upałami i zimowymi oraz letnimi wiatrami, które hulały po prerii bez ustanku! Ach,
trzeba się zabrać do pracy, nie można tak bezczynnie stać w oknie i rozmyślać, patrząc na drgające na
wietrze listki topoli. Laura sprzątnęła ze stołu resztki śniadania. Do spiżarni, w której wszystko już było
porządnie poustawiane, miała dosłownie krok. Brudne naczynia wstawiła do miski, która stała na blacie pod
oknem. Zagrzała wodę w czajniku, pozmywała i czyste naczynia ustawiła na półkach.
Następnie flanelową szmatką wyczyściła piec, zamiotła podłogę, złożyła stół i położyła na nim czerwony
obrus, od którego w pokoju zrobiło się jeszcze piękniej.
W kącie między wschodnim i południowym oknem stał podręczny stolik, a przy nim z jednej strony fotel
klubowy, a z drugiej nieduży bujak. Z sufitu zwisała szklana lampa z błyszczącymi wisiorkami. Była to część
salonowa pokoju. Wkrótce dopełnić ją miały półki z tomikami poezji Tennyso-na i Scotta. Na parapetach
miały stanąć doniczki z kwiatami geranium. Laura wyobrażała sobie ten kącik i myślała, jaki będzie piękny z
kwiatami i doniczkami.
Tylko okna były brudne, ochlapane wapnem i farbą. A Laura tak nienawidziła myć okien.
Rozmyślania przerwało nagłe pukanie do drzwi. W progu stała posługaczka z sąsiedniej farmy. Al-
21
manzo jadąc do młócki wstąpił tam i poprosił, żeby przyszła do mycia okien!
Hattie wzięła się więc do pracy, a Laura po sprzątnięciu małej sypialni zajęła się rozpakowywaniem kufra.
Kapelusz położyła na półce, ślubną suknię powiesiła na kołku za zasłoną. Niewiele zresztą miała sukienek
do powieszenia. Jasną, jedwabną w czarne paski i brązową z popeliny. Nosiła je już od dawna, wciąż
jednak wyglądały przyzwoicie. Następnie różowa z perkalu w niebieskie kwiatki. Włoży ją jeszcze raz albo
dwa przed końcem lata. Do pracy została szara, którą nosiła na zmianę z niebieską.
Całkiem dobrze prezentował się zeszłoroczny zimowy płaszcz, który zawisł na kołku obok palta Almanza.
Przyda się jeszcze na zimę. Nie chciała, żeby już na samym początku mąż wydawał na nią pieniądze. Teraz
i ona nabrała ochoty, żeby udowodnić sobie i jemu, że praca na farmie jest równie opłacalna jak każda inna.
A domek, ten cudowny domek, o ile lepszy niż mieszkanie w mieście.
Jakże pragnęła, by się okazało, że Almanzo ma rację. Z uśmiechem powtarzała jego słowa: „Pan Bóg
nierychliwy, ale sprawiedliwy. Bogatym daje lód w lecie, ale biednym w zimie lodu też nie żałuje".
Almanzo przyjechał późno do domu. Pracował przy młócce do zmroku, a kiedy wrócił od zwierząt, kolacja
już stała na stole. Powiedział, że nazajutrz młócka się będzie odbywać u nich i trzeba dla pracujących
przygotować obiad.
22
Pierwszy obiad w domu będą jedli razem z obcymi! Almanzo, chcąc jej dodać otuchy, rzekł:
- Na pewno dasz sobie radę. Nigdy nie jest za wcześnie na naukę.
Rodzina Laury była rodziną pionierską. Nigdzie nie osiadła na stale, nigdy nie doczekała się wielkich
zbiorów. Wizja nakarmienia gromady ludzi wydała się Laurze przerażająca. Ale będąc żoną farmera, nie
mogła się uchylić od tego obowiązku.
Następnego dnia już od wczesnego rana zajęła się szykowaniem obiadu. Przywiozła z domu od mamy parę
bochenków chleba; postanowiła też upiec trochę bułek z kukurydzianej mąki. Prócz tego miała zamiar
ugotować wieprzowinę, kartofle i fasolę, którą namoczyła poprzedniego wieczoru. W ogrodzie rósł rabarbar,
więc zdecydowała upiec parę placków. Poranek minął niepostrzeżenie, a w południe, gdy przyszli ludzie do
młócki, obiad już czekał na stole rozstawionym na środku pokoju. Miejsca dla wszystkich nie starczyło i
niektórzy musieli czekać na swoją kolej. Jedzenia na szczęście nie zabrakło, choć apetyt wszystkim
dopisywał. Ale fasola się nie udała. Bez czujnego oka mamy gotowała się za krótko i była twarda. Kiedy
podano placek, pierwszy skosztował pan Peny, sąsiad rodziców Laury. Podniósłszy wierzchnią skórkę, wziął
do ust nadzienie i zaraz posypał swój kawałek cukrem.
- To najlepszy sposób pieczenia placków, bez cukru - powiedział. - Każdy gość może sobie po-cukrzyć
wedle własnego uznania, nie robiąc przykrości gospodyni.
23
Pan Peny w czasie całego obiadu zabawiał towarzystwo. Opowiedział, jak jego matka, kiedy był mały,
gotowała fasolową zupę z pięciu ziaren fasoli. Kociołek był tak wielki, że po wypiciu zupy i zjedzeniu chleba
musieli się rozbierać i nurkować do garnka w poszukiwaniu fasolek. Wszyscy świetnie się bawili, tylko jednej
Laurze nie było do śmiechu. Nie dogotowana fasola i kwaśny placek! Zgubił ją pośpiech, nie do wiary, że
mogła być tak roztrzepana! Żeby zapomnieć o cukrze do nadzienia i wystawić się na takie pośmiewisko!
Po żniwach się okazało, że z każdego akra otrzymali zaledwie po dziesięć buszli pszenicznego ziarna, a
cena za buszel wynosiła tylko dziesięć centów. Plony nie były więc imponujące; płacono mało, bo pszenica
się nie udała z powodu suszy. Za to owies obrodził i mieli nadzieję, że powinno go starczyć dla koni. Pod
dostatkiem było też siana, zostało go nawet trochę na sprzedaż.
Almanzo, wcale nie zrażony skromnymi zbiorami, cieszył się i snuł plany na przyszłość. Postanowił podwoić
obszar ziemi pod uprawy i wprost nie mógł się doczekać jesiennej orki. Ziarno na siew złożył w sionce na
farmie, ponieważ tu na leśnej działce nie było go gdzie przechowywać. Resztę sprzedał.
Nadeszły szczęśliwe dni. Co rano Almanzo wychodził w pole, Laura zaś przez cały dzień pracowała w
domu: gotowała, ubijała masło, a także sprzątała, prała i prasowała. Była mała i szczupła, miała drobne
ręce, ale potrafiła się uporać z najcięższą nawet
24
robotą, choć prania i prasowania nigdy naprawdę nie zdołała polubić.
Po południu zawsze przebierała się w czystą suknię i siadała w salonowym kąciku, gdzie szyła albo
cerowała mężowi skarpety.
Co niedziela wyjeżdżali kolasą na przejażdżkę. Jadąc polnymi drogami śpiewali stare piosenki, które znali
jeszcze ze szkoły. Najbardziej lubili śpiewać „Zostańcie na farmie".
Me szukaj złota w dalekim świecie, Jeśli je masz pod własnymi stopami Trochę miłości i solidnej pracy, A
ziemia zakwitnie złotymi plonami.
Do Australii po złoto wcale nie jedziemy,
Nasza farma i praca naszych rąk
To najlepsza kopalnia na ziemi.
Do Australii po złoto wcale nie jedziemy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zolka.keep.pl