Linki
- ,,(...)człowiek nigdy nie wyrobi sobie o nikim właściwego pojęcia .Stwarza obraz i kontent.
- Intruzi Michael Marshall E-BOOK, Fantastyka, fantasy
- Insight Intermediate Student's Book Podręcznik dla szkół ponadgimnazjalnych Wildman Jayne, Podręczniki, lektury
- Instrukcja montarzu subwofera xc90 instruction VCC-138791-1 (1), E-Book's
- Inteligencja emocjonalna. Poradnik dla rodziców Beatriz Serrano Garrido e-book, Poradniki
- Ingarden - Wstep do Fenomenologii Husserla wyklad 1, e-book, Filozofia, Ingarden Roman
- Informatyka SP KL 4-6. Podręcznik multimedialny pendrive + zbiór zadań. Zajęcia komputerowe. Lubię to! 2012 Kęska Michał e-book, Inne
- Informatyka Europejczyka. Program nauczania do zajęć komputerowych w szkole podstawowej w edukacji w Danuta Kiałka e-book, Podręczniki, lektury
- Indie. Mapa Marco Polo w skali 12 500 000 praca zbiorowa E-BOOK, Turystyka, mapy, atlasy
- Instrukcja stosowania kas rejestrujących z wzorcową dokumentacją i nowymi ewidencjami - Grzegorz Tomala e-book, B jak Biznes i ekonomia
- In-depth analysis of the viral threats with OpenOf#ce.org uments, Hacking and IT E-Book Dump Release
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dukeolo.htw.pl
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Laura Ingalls Wilder PIERWSZE CZTERY LATA Wstęp Nisko nad prerią świeciły jasne gwiazdy. W ich świetle wyraźnie rysowały się grzbiety ciągnących się w dal pagórków, a małe dolinki ginęły w głębokim cieniu. Drogą, ledwie widoczną wśród traw, szybko mknął lekki powozik, zaprzężony w parę koni ciemnej maści. Buda powozu była spuszczona. Gwiaździsty blask oświetlał ciemną sylwetkę woźnicy, biało odzianą, siedzącą obok postać dziewczyny, i odbijał się od tafli Srebrnego Jeziora, które się rozlewało pośród niskich, porośniętych trawą brzegów. W nocnym powietrzu rozchodził się słodki zapach dzikich róż, gęsto rosnących po obu stronach drogi. Przez turkot kół i stukanie końskich kopyt przebijał się pięknie brzmiący kobiecy kontralt. Powóz sunął drogą; gwiazdy, jezioro i krzaki kwitnących róż tkwi- 9 ły nieruchomo, jakby zastygły w ciszy, zasłuchane w słowa piosenki opiewającej nocny krajobraz. W cichą, ciepłą, świetlistą noc, Gdy świecą gwiazd drżących promyki na niebie, Stowik marząco mitosną swą pieśń Śpiewa, różo, dla ciebie. Perełki rosy w porannej mgle Cicho, cichutko dzwonią. Gdy wiatr kołysząc się wśród traw, Łagodną potrąca je dłonią Z rzęsiście oświetlonego domu Wykradamy się po kryjomu Na morza zamglony brzeg, Gdzie srebrne fale cicho szemrzą Odwiecznie tajemny swój śpiew. Zachwyceni, upojeni czarowną muzyką faL Wolni, szczęśliwi wędrujemy W świetlisto gwiezdną dal. Był czerwiec. Różane krzewy stały okryte kwieciem; w ciche wieczory, gdy po zachodzie słońca wiatr ustawał nad prerią, zakochani rozkoszowali się urokami letnich spacerów. Rozdział pierwszy Rok pierwszy Był poniedziałek, dochodziła czwarta, od południa dął gorący, porywisty wiatr. Ale wówczas, w roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym piątym, nikomu w Dakocie nie przeszkadzała taka pogoda; godzono się z nią - była częścią natury. Kolasa z czarną lśniącą budą, zaprzężona w parę szybkonogich koni, okrążywszy stojącą na rogu Ulicy Głównej wypożyczalnię koni Piersona, skręciła w polną drogę. Laura wychyliła się z okna niskiej, trzyizbowej chaty i dostrzegła zbliżający się pojazd. Zajęta była właśnie przyszywaniem batystowej podszewki do stanika nowej, czarnej sukni z kaszmiru. Ledwie zdążyła nałożyć kapelusz i sięgnąć po rękawiczki, gdy kolasa i para brązowych koni zatrzymały się u wejścia. Ach, jak pięknie wyglądała wtedy, stojąc w progu 11 chaty wśród pożółkłych traw, w zagajniku młodych topól. Miała na sobie długą, sięgającą kostek różową suknię z perkalu, w małe niebieskie kwiatki. Suknia była obcisła w talii, miała długie rękawy i suto marszczoną spódnicę. Spod wysokiej stójki u szyi wystawał rąbek białej koronki. Rondo zielonkawego, słomkowego kapelusza, podbite jedwabną niebieską podszewką, okalało jej zaróżowione policzki i czoło, na które spadała brązowa zakręcona grzywka. Almanzo w milczeniu pomógł jej wsiąść do powozu i starannie okrył lnianą płachtą chroniącą od kurzu. Potem ściągnął lejce i pojazd ruszył. Przejechali dwanaście mil przez nagą prerię, dotarli do bliźniaczych jezior Henry'ego i Thompsona. Przez wąski przesmyk porośnięty dziką winoroślą i dzikimi wiśniowymi drzewkami wydostali się znów na łąki i pomknęli do leżącego piętnaście mil na północny wschód jeziora Spirit. Zrobili w sumie pięćdziesiąt mil, zataczając ogromne koło. Podniesiona buda kolasy osłaniała przed słońcem i wiatrem, który rozwiewał końskie grzywy i ogony. Okazałe preriowe kruki wielkimi susami pierzchały spod kół, dzikie kurki pomykały kryjąc się wśród traw, pasiaste susły nurkowały do podziemnych nor, a dzikie kaczki wzlatywały, krążąc to nad jednym, to nad drugim jeziorem. Przerywając długie milczenie Almanzo zapytał: - Czy zgodziłabyś się wziąć ślub za kilka dni? Jeśli ci oczywiście nie zależy na hucznym weselu. Zimą, kiedy byłem w Minnesocie, siostra zaczęła snuć plany związane z wielkim weselnym przyję- 12 ciem. Mówiłem jej, że nie mamy na to najmniejszej ochoty, ale w ogóle mnie nie słuchała. Cały czas powtarzała, że przyjedzie tu z matką i zajmą się . obie urządzeniem przyjęcia. Żniwa za pasem, szkoda czasu na takie ceregiele. Najbardziej chciałbym, żebyśmy jak najprędzej byli na swoim. Laura zaczęła obracać tkwiący na palcu lewej ręki złoty pierścionek z oczkiem z granatów i pereł. Ach, jakże piękny był ten pierścionek, jaka szkoda byłoby się z nim rozstać... - Zastanawiam się - zaczęła - bo przecież nigdy nie chciałam być żoną farmera i gospodynią. Przynajmniej zawsze mi się tak wydawało. Szkoda, że nie masz jakiegoś innego zawodu. W mieście są o wiele większe możliwości. Zapadła cisza, a po chwili Almanzo zapytał: - Dlaczego nie chcesz być żoną farmera? A Laura odparła: - Bo życie na wsi jest okropnie ciężkie dla kobiety. Tyle pracy przy domu, przy żniwach, a w czasie młócki - gotowanie dla robotników. I pieniędzy stale brak. Kupcy dyktują ceny na produkty rolne, ale ceny na swoje towary ustalają według własnego widzimisię. I gdzie tu sprawiedliwość? Almanzo się roześmiał. - Jest takie irlandzkie powiedzenie: Pan Bóg zawsze nierychliwy, ale sprawiedliwy - bogatemu daje lód w lecie, a i biednemu w zimie lodu nie żałuje. Ale Laury nie rozśmieszył ten żart. - Nie mam ochoty harować jak wół i żyć w bie- 13 dzie, kiedy mieszczuchy używają życia za moje pieniądze. - Nie znasz się na tym - rzekł Almanzo poważniejąc. - Tylko farmer może być niezależny. Jak długo wytrzyma kupiec, jeśli mu ze wsi nie przywiozę towaru? Trwa między nimi walka, to prawda, ale farmer zawsze będzie górą. Jeśli ma ochotę zgarnąć trochę więcej grosza, wystarczy, żeby obsiał nowy kawałek ziemi. Popatrz, w tym roku obsiałem pszenicą pięćdziesiąt akrów. Mnie to w zupełności wystarczy, ale jeśli ty będziesz ze mną, zaoram i posieję następnych pięćdziesiąt. Uprawę owsa również mogę zwiększyć, mogę też hodować więcej koni. Hodowla koni bardzo się o- płaca. ' '_ Zrozum, na farmie wszystko zależy od dobrej woli - ciągnął Almanzo. - Jeśli tylko ma się chęć pracować i dbać o gospodarkę, można dobrze zarobić, lepiej niż w mieście. I nikt ci nie będzie dyktował, co masz robić. Znów zapadła cisza. Laura milczała nieprzeko- nana. Wreszcie Almanzo pierwszy się odezwał: - Spróbujmy przez trzy lata. Jeśli się nam nie powiedzie, rzucimy gospodarkę i znajdę sobie inne zajęcie. Obiecuję ci to. I Laura zgodziła się iść na wieś na próbę. Przepadała za końmi, uwielbiała rozległe, dzikie prerie, po których bez ustanku hulał wiatr, potrząsając trawami i szuwarami, szeleszcząc wśród krótkiej, 14 bizoniej trawki porastającej wyżynne miejsca - zielonej na wiosnę, srebrzystoszarej i rudej latem. Preria miała tyle uroku, tyle słodyczy i świeżości. Wczesną wiosną zielone dolinki pokrywały się kobiercami wonnych fiołków, w czerwcu, gdzie okiem sięgnąć, kwitły krzewy dzikich róż. Dwie działki żyznej, czarnej ziemi, po sto sześćdziesiąt akrów każda, już do nich należały, do tego dojdzie jeszcze jedna z dziesięcioma akrami przepisowo zalesionego terenu, na którym rosło trzy tysiące czterysta pięć drzewek w odległości ośmiu stóp jedno od drugiego. A na dodatek między ich dwiema działkami znajdowała się szkolna działka, gdzie każdy miał prawo kosić, kto się pierwszy stawił z kosiarką. Ach, czy nie będzie przyjemniej zamieszkać we własnym gospodarstwie, niż na miejskiej ulicy, mając z lewa i prawa sąsiadów? Gdyby tylko Almanzo się nie mylił... Ale przecież już się zgodziła iść na gospodarstwo na próbę. - Dom na leśnej działce będzie gotowy za kilka tygodni - odezwał się Almanzo. - Weźmiemy ślub w przyszłym, ostatnim tygodniu sierpnia, zanim zaczną się żniwa. Możemy już w tej chwili pojechać do pastora, a potem, wracając, zajrzeć do nowego domu. Laura znów zaprotestowała; dostanie pensję za pracę w szkole dopiero w październiku, a przecież musi mieć pieniądze na nowe suknie. - Po co ci nowe suknie? - zdziwił się Almanzo. - Zawsze jesteś ładnie ubrana, a jeśli weźmiemy cichy ślub, nie będzie ci potrzebny elegancki strój. 15 - Zobaczysz - ciągnął - mając dużo czasu, matka z siostrami przyjadą tu ze Wschodu i zmuszą nas do wydania wielkiego przyjęcia. Nie stać mnie na to, a twoja miesięczna pensja też na wiele się nie przyda. Laura słuchała zdumiona. Nawet jej przez myśl nie przeszło, żeby uwzględniać rodzinę Almanza w swoich planach. Tutaj, z dala od świata, w tej dzikiej krainie, matka i siostry Almanza ze wschodniej Minnesoty nie wydawały się realnymi istotami. Owszem, bardzo się zdziwiła, gdy się dowiedziała, że jej przyszły mąż pochodzi z tak bogatej rodziny, i że jedna z jego sióstr ma nie opodal gospodarstwo. Ale potem zapomniała o ich istnieniu.Manly ma rację - jeśli się odroczy ślub, przyjadą z całą pewnością; przecież matka Almanza już się dopytywała o datę w ostatnim liście. Ojca nie mogła prosić o pieniądze na wesele. Ledwo mu starczało na utrzymanie rodziny, póki sto sześćdziesiąt akrów nowizny nie zacznie przynosić dochodu. Ale jakich plonów można się było spodziewać na świeżo zaoranej darni, po roku uprawy? I Laura uznała, że nie ma innego wyjścia, niż zawarcie szybkiego małżeństwa i przeniesienie się do wspólnego domu przed rozpoczęciem żniw. Była pewna, że matka Almanza to zrozumie i nie będzie się czuła urażona. Przyjaciele i sąsiedzi też nie powinni widzieć w tym nic złego, sami zaangażowani w podobną walkę o byt na dzikiej prerii. A zatem w czwartek, dwudziestego piątego sierpnia o dziesiątej rano, od strony wypożyczalni Pier- 16 sona, przed małą, ukrytą w cieniu topól chatkę zajechała kolasa z lśniącą budą, zaprzężona w parę brązowych koni. Laura stała w drzwiach, z mamą i ojcem u boku, Carrie i Grace schowały się za ich plecami. Wszyscy radośnie starali się jej pomóc wsiąść do powozu. Ubrana była w czarną, kaszmirową suknię, która miała jej służyć w przyszłości. Sądziła bowiem, że każda mężatka powinna mieć przynajmniej jedną czarną suknię w swojej garderobie. Wszystkie inne stroje i kilka starannie zapakowanych dziecinnych skarbów leżały w kufrze w nowym, nie wykończonym domu Almanza. Laura zapamiętała następujący obrazek: mama, tatuś, Carrie i Grace stoją między młodziutkimi drzewkami topoli, machają rękami i przesyłają pocałunki. Wieje upalny wiatr, a jasnozielone listeczki topól drżą, jakby i one chciały powiedzieć: do widzenia, do widzenia... Mama szybko ociera oczy dłonią i Laura czuje, że coś boleśnie kłuje ją w gardle. Almanzo kładzie rękę na jej dłoni i ściska ją mocno... Gospodarstwo pastora leżało w odległości dwóch mil. Laura miała wrażenie, że nigdy jeszcze tak długo nie podróżowała, a jednocześnie czuła, że wszystko się dzieje z zawrotną szybkością. Ceremonia zaślubin odbyła się we frontowym pokoju i trwała bardzo krótko. Najpierw weszła żona pastora, a za nią pastor, w pośpiechu naciągając surdut. Świadkami na,.śtubie byli - Ida, ich córka, najdroższa рггуі^ЕЙііШ«і25шгу, і jej narzeczony. h V:) ЗІ 17 4* Ki&sZs I tak na dobre i na złe Laura i Almanzo zostali mężem i żoną. Po uroczystości wrócili do domu rodziców na obiad, a potem wśród radosnych okrzyków i pożegnań znów znaleźli się w powozie w drodze do nowego domu po drugiej stronie miasteczka. Rozpoczął się pierwszy rok ich wspólnego życia. Pierwszego dnia po ślubie wiał łagodny wietrzyk; przez wschodnie okna wpadały jasne promienie słońca. Był wczesny ranek, ale Laura już zdążyła przygotować śniadanie, Almanzo bowiem musiał stawić się do młócki na farmie pana Webba. Przybyli wszyscy okoliczni mieszkańcy, zgodnie z umową, że będą sobie kolejno pomagać przy młócce. Nie wypadało się spóźniać i wstrzymywać ludzi z robotą. Pierwsze śniadanie zjedli więc w wielkim pośpiechu i Almanzo natychmiast odjechał platformą do zwózki drewna zaprzężoną w parę brązowych koni, a Laura na resztę dnia została w domu sama. Na brak zajęć nie mogła narzekać. Trzeba było przede wszystkim wysprzątać nowy dom. Nim się wzięła do pracy, wzrokiem pełnym dumy ogarnęła jego wnętrze. Domek składał się z głównej izby, będącej zarazem kuchnią, jadalnią i salonem. Było to pomieszczenie o doskonałych proporcjach, w którym wszystkie meble zostały pomysłowo poustawiane. Drzwi otwierające się na podjazd w kształcie podkowy znajdowały się po północno-wschodniej stronie. Tuż obok było okno wychodzące na wschód, 18 przez które wpadało jasne, poranne światło. Na południowej ścianie jaśniało drugie okno. Pod zachodnią ścianą stał stół z opuszczanym blatem, do połowy rozłożonym, a z każdej jego strony stało krzesło. Drzwi za stołem prowadziły do sieni, w której mieściła się stara kuchenka Almanza, a na ścianie wisiały rondle i patelnie. W dużym pokoju była jeszcze jedna para drzwi otwierających się na południe. Na wprost wejścia do sionki znajdowała się spiżarnia. Ale jaka spiżarnia! Laura wprost nie mogła oderwać od niej wzroku. Stała w progu i patrzyła. W głębi było duże okno, a za nim młoda topola, której listeczki drżały na porannym wietrze. Pod oknem mieścił się szeroki blat. Z prawej strony wzdłuż ściany ciągnęła się na całej długości drewniana listwa z gwoździami, na których wisiały miski, ściereczki, cedzaki i inne kuchenne przybory. Z lewej strony spiżarnia wyglądała jak cudny mały sklepik. Almanzo znalazł stolarza, fachowca starej daty; pracując powoli stworzył on w dowód uznania dla Almanza prawdziwe arcydzieło, z którego sam był dumny. Lewa ściana prawie w całości pokryta była półkami. Najwyższa mieściła się tuż pod sufitem, potem stopniowo ku dołowi odległości pomiędzy nimi się zwiększały, tak że na najniższej półce znajdowało się miejsce na wysokie dzbany i stosy talerzy. Pod nią ciągnął się rząd szuflad, pięknie wykonanych i dopasowanych jak w kupnych meblach. Jedna z szuflad, ogromna i szeroka, zawierała przybory do pieczenia chleba. W drugiej, równie wielkiej, był 19 worek z białą mąką, w trzeciej, nieco mniejszej, worek pełen ciemnej mąki, a w czwartej mąka kukurydziana. W pozostałych znajdował się biały i brązowy cukier oraz komplet srebrnych sztućców - prezent ślubny, który napawał Laurę prawdziwą dumą. Pod szufladami na podłodze stały kamionkowe naczynia na herbatniki, pączki i smalec. Tam też znajdowała się maślnica i kamionkowy moździeż. Na tę jedną płową krówkę, którą dostali w prezencie od tatusia, maślnica była o wiele za duża. Trzeba poczekać, aż krowa Almanza znów zacznie dawać mleko, wtedy będzie więcej śmietany na masło. W spiżarni na środku podłogi widoczna była klapa zakrywająca wejście do piwnicy. Drzwi do sypialni znajdowały się naprzeciwko drzwi frontowych. W nogach łóżka wisiała tam na ścianie półka na kapelusze, a do niej przymocowana była zasłonka, za którą wieszało się ubrania. I co najważniejsze, na podłodze w sypialni leżał piękny dywan! Podłogi z sosnowych desek w dużym pokoju i spiżarni miały jasnożółty kolor, ściany były bielone i wszystkie drewniane sprzęty pokryte lakierem zachowały naturalny kolor drewna. Mały domek aż lśnił cały. „Należy wyłącznie do nas, do mnie i do Almanza" - myślała zachwycona Laura. Chatka stała na leśnej działce. W przyszłości z małych drzewek wyrosną wielkie drzewa. Już teraz Laura i Almanzo wyobrażali sobie, jak będą przesiadywać wśród klonów, topól i wiązów, które także 20 zostały posadzone wzdłuż drogi, wokół podjazdu i za domem. Jeśli się będzie o nie dbało, już niedługo będą stanowiły ochronę przed upałami i zimowymi oraz letnimi wiatrami, które hulały po prerii bez ustanku! Ach, trzeba się zabrać do pracy, nie można tak bezczynnie stać w oknie i rozmyślać, patrząc na drgające na wietrze listki topoli. Laura sprzątnęła ze stołu resztki śniadania. Do spiżarni, w której wszystko już było porządnie poustawiane, miała dosłownie krok. Brudne naczynia wstawiła do miski, która stała na blacie pod oknem. Zagrzała wodę w czajniku, pozmywała i czyste naczynia ustawiła na półkach. Następnie flanelową szmatką wyczyściła piec, zamiotła podłogę, złożyła stół i położyła na nim czerwony obrus, od którego w pokoju zrobiło się jeszcze piękniej. W kącie między wschodnim i południowym oknem stał podręczny stolik, a przy nim z jednej strony fotel klubowy, a z drugiej nieduży bujak. Z sufitu zwisała szklana lampa z błyszczącymi wisiorkami. Była to część salonowa pokoju. Wkrótce dopełnić ją miały półki z tomikami poezji Tennyso-na i Scotta. Na parapetach miały stanąć doniczki z kwiatami geranium. Laura wyobrażała sobie ten kącik i myślała, jaki będzie piękny z kwiatami i doniczkami. Tylko okna były brudne, ochlapane wapnem i farbą. A Laura tak nienawidziła myć okien. Rozmyślania przerwało nagłe pukanie do drzwi. W progu stała posługaczka z sąsiedniej farmy. Al- 21 manzo jadąc do młócki wstąpił tam i poprosił, żeby przyszła do mycia okien! Hattie wzięła się więc do pracy, a Laura po sprzątnięciu małej sypialni zajęła się rozpakowywaniem kufra. Kapelusz położyła na półce, ślubną suknię powiesiła na kołku za zasłoną. Niewiele zresztą miała sukienek do powieszenia. Jasną, jedwabną w czarne paski i brązową z popeliny. Nosiła je już od dawna, wciąż jednak wyglądały przyzwoicie. Następnie różowa z perkalu w niebieskie kwiatki. Włoży ją jeszcze raz albo dwa przed końcem lata. Do pracy została szara, którą nosiła na zmianę z niebieską. Całkiem dobrze prezentował się zeszłoroczny zimowy płaszcz, który zawisł na kołku obok palta Almanza. Przyda się jeszcze na zimę. Nie chciała, żeby już na samym początku mąż wydawał na nią pieniądze. Teraz i ona nabrała ochoty, żeby udowodnić sobie i jemu, że praca na farmie jest równie opłacalna jak każda inna. A domek, ten cudowny domek, o ile lepszy niż mieszkanie w mieście. Jakże pragnęła, by się okazało, że Almanzo ma rację. Z uśmiechem powtarzała jego słowa: „Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Bogatym daje lód w lecie, ale biednym w zimie lodu też nie żałuje". Almanzo przyjechał późno do domu. Pracował przy młócce do zmroku, a kiedy wrócił od zwierząt, kolacja już stała na stole. Powiedział, że nazajutrz młócka się będzie odbywać u nich i trzeba dla pracujących przygotować obiad. 22 Pierwszy obiad w domu będą jedli razem z obcymi! Almanzo, chcąc jej dodać otuchy, rzekł: - Na pewno dasz sobie radę. Nigdy nie jest za wcześnie na naukę. Rodzina Laury była rodziną pionierską. Nigdzie nie osiadła na stale, nigdy nie doczekała się wielkich zbiorów. Wizja nakarmienia gromady ludzi wydała się Laurze przerażająca. Ale będąc żoną farmera, nie mogła się uchylić od tego obowiązku. Następnego dnia już od wczesnego rana zajęła się szykowaniem obiadu. Przywiozła z domu od mamy parę bochenków chleba; postanowiła też upiec trochę bułek z kukurydzianej mąki. Prócz tego miała zamiar ugotować wieprzowinę, kartofle i fasolę, którą namoczyła poprzedniego wieczoru. W ogrodzie rósł rabarbar, więc zdecydowała upiec parę placków. Poranek minął niepostrzeżenie, a w południe, gdy przyszli ludzie do młócki, obiad już czekał na stole rozstawionym na środku pokoju. Miejsca dla wszystkich nie starczyło i niektórzy musieli czekać na swoją kolej. Jedzenia na szczęście nie zabrakło, choć apetyt wszystkim dopisywał. Ale fasola się nie udała. Bez czujnego oka mamy gotowała się za krótko i była twarda. Kiedy podano placek, pierwszy skosztował pan Peny, sąsiad rodziców Laury. Podniósłszy wierzchnią skórkę, wziął do ust nadzienie i zaraz posypał swój kawałek cukrem. - To najlepszy sposób pieczenia placków, bez cukru - powiedział. - Każdy gość może sobie po-cukrzyć wedle własnego uznania, nie robiąc przykrości gospodyni. 23 Pan Peny w czasie całego obiadu zabawiał towarzystwo. Opowiedział, jak jego matka, kiedy był mały, gotowała fasolową zupę z pięciu ziaren fasoli. Kociołek był tak wielki, że po wypiciu zupy i zjedzeniu chleba musieli się rozbierać i nurkować do garnka w poszukiwaniu fasolek. Wszyscy świetnie się bawili, tylko jednej Laurze nie było do śmiechu. Nie dogotowana fasola i kwaśny placek! Zgubił ją pośpiech, nie do wiary, że mogła być tak roztrzepana! Żeby zapomnieć o cukrze do nadzienia i wystawić się na takie pośmiewisko! Po żniwach się okazało, że z każdego akra otrzymali zaledwie po dziesięć buszli pszenicznego ziarna, a cena za buszel wynosiła tylko dziesięć centów. Plony nie były więc imponujące; płacono mało, bo pszenica się nie udała z powodu suszy. Za to owies obrodził i mieli nadzieję, że powinno go starczyć dla koni. Pod dostatkiem było też siana, zostało go nawet trochę na sprzedaż. Almanzo, wcale nie zrażony skromnymi zbiorami, cieszył się i snuł plany na przyszłość. Postanowił podwoić obszar ziemi pod uprawy i wprost nie mógł się doczekać jesiennej orki. Ziarno na siew złożył w sionce na farmie, ponieważ tu na leśnej działce nie było go gdzie przechowywać. Resztę sprzedał. Nadeszły szczęśliwe dni. Co rano Almanzo wychodził w pole, Laura zaś przez cały dzień pracowała w domu: gotowała, ubijała masło, a także sprzątała, prała i prasowała. Była mała i szczupła, miała drobne ręce, ale potrafiła się uporać z najcięższą nawet 24 robotą, choć prania i prasowania nigdy naprawdę nie zdołała polubić. Po południu zawsze przebierała się w czystą suknię i siadała w salonowym kąciku, gdzie szyła albo cerowała mężowi skarpety. Co niedziela wyjeżdżali kolasą na przejażdżkę. Jadąc polnymi drogami śpiewali stare piosenki, które znali jeszcze ze szkoły. Najbardziej lubili śpiewać „Zostańcie na farmie". Me szukaj złota w dalekim świecie, Jeśli je masz pod własnymi stopami Trochę miłości i solidnej pracy, A ziemia zakwitnie złotymi plonami. Do Australii po złoto wcale nie jedziemy, Nasza farma i praca naszych rąk To najlepsza kopalnia na ziemi. Do Australii po złoto wcale nie jedziemy...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plzolka.keep.pl
|