image Home       image Fowles,       image Fitzgerald,       image r04 06 (9)       image R 22MP (3)       image 45 (3)       

Linki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Frid Ingulstad

Saga wiatr nadziei

Tom 1

Złota broszka

(Sønnavind)

Przełożyła

Lucyna Chomicz-Dąbrowska

Osoby

Elise Lovlien, ma osiemnaście lat, mieszka na ulicy Sandakerveien na osiedlu robotniczym Sagene, pracuje jako prządka w przędzalni Nedre Voien, opiekuje się młodszym rodzeństwem.

Hilda, szesnastoletnia siostra Elise, pracuje jako pomocnica w przędzalni.

Peder, najmłodszy spośród rodzeństwa, wychudzony, drobny i wrażliwy ośmiolatek.

Kristian, młodszy brat, ma dziewięć lat. Twardy i zamknięty w sobie, w niczym nie przypomina Pedera.

Jensine Lovlien, około czterdziestoletnia, dotknięta chorobą (suchoty) matka rodzeństwa. Pochodzi z rodziny robotniczej z Ulefoss. Prawa i religijna.

Mathias Lovlien, ich ojciec, były marynarz, alkoholik. W jego żyłach płynie cygańska krew.

Johan Thoresen, narzeczony Elise, mieszka piętro niżej w tej samej czynszówce Andersengarden.

Anna Thoresen, siostra Johana, sparaliżowana po polio, leży w domu.

Pani Thoresen (Aslaug), matka Johana i Anny, pracuje w tkalni Hjula.

Ojciec Johana jest marynarzem, rodzina dawno nie miała od niego żadnych wieści.

Evert, ośmiolatek, sierota, mieszka u alkoholika Hermansena, a na jego utrzymanie łoży gmina.

Emanuel Ringstad, oficer w Armii Zbawienia, dwudziestosiedmioletni jedynak i dziedzic dworu Ringstad. Wynajmuje pokój na poddaszu u Oscara Carlsena:

Pan Paulsen, majster w przędzalni Nedre Voien, podstarzały, otyły wdowiec, z którym Hilda zachodzi w ciążę. Mieszka na wzgórzu Aker.

Agnes Zakariassen, przyjaciółka Elise, tkaczka, mieszka z rodzicami na ulicy Maridalsveien.

Pani Evertsen, jedna z okolicznych plotkarek, mieszka na parterze w Andersengarden.

Pani Albertsen, mieszka w sąsiednim domu czynszowym.

Pani Berg, miła i dobroduszna, zaopiekowała się Pederem.

Lort-Anders, przyjaciel Johana z czasów, gdy razem pływali na statku, podejrzany typ, przestępca.

Maren Sorby, samarytanka z Armii Zbawienia w stopniu kapitana.

Magda, właścicielka sklepu kolonialnego na rogu.

Otto, nocny stróż w przędzalni Nedre Voien.

Othilie, prostytutka z Vaterlandu.

Oline, wdowa, matka czworga dzieci, traci pracę w przędzalni.

Przedmowa

Nie ma chyba drugiej takiej stolicy na całym świecie, przez którą przepływałaby rzeka z malowniczymi kaskadami, progami skalnymi i wodospadami. Maridalen i Aker, poprzecinane urokliwymi ścieżkami spacerowymi, to obecnie teren chroniony jako dziedzictwo kultury. Ciekawe jednak, jak wyglądało to miejsce nad rzeką przed stu laty.

Spróbujmy sobie wyobrazić życie prządki z przędzalni Graaha w 1905 roku, robotnicy pracującej po dwanaście, czternaście godzin w fabrycznej hali w kłębach kurzu i w ogłuszającym huku maszyn. Dziesięcio-, a nawet dwunastoosobowe rodziny gnieździły się w mieszkaniach składających się z jednej izby i kuchni. Co czuła matka, która szła do pracy i zostawiała w domu gromadkę dzieci bez opieki, w czasach gdy palono w piecu, a pomieszczenia oświetlano lampami naftowymi i świecami?

W serii Wiatr nadziei Czytelnicy śledzić będą losy osiemnastoletniej Elise, na której barkach spoczywa odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo. Towarzyszyć jej będą w kłopotach i radościach, w chwilach, gdy przeżywa miłość, a także gdy zmaga się z przeciwnościami losu i walczy o przetrwanie. Bohaterowie powieści są postaciami fikcyjnymi, ale akcja została oparta na autentycznych zdarzeniach. Opisałam środowisko i miejsca, które sama odwiedziłam. Wykorzystałam informacje zasłyszane w rozmowach ze starszymi ludźmi, którzy w młodości pracowali w fabrykach i mieszkali na osiedlach robotniczych, gdzie w tamtych czasach stały przyfabryczne czynszówki.

Ich życie było ciężką harówką, ale miało także swoje uroki. Ci ludzie potrafili się cieszyć drobiazgami, a miłość... no cóż, ta się właściwie nie zmieniła.

Frid Ingulstad

1

Kristiania, początek stycznia 1905 roku

- Nie ma mowy! Co mnie obchodzi, że wszystkie twoje dzieciaki leżą chore na odrę? To nie moja sprawa! - ryknął nadzorca tak głośno, że słychać go było z daleka.

Elise zatrzymała się gwałtownie i przestraszona skierowała wzrok w stronę oszklonej budki. Kto tym razem dostawał reprymendę? Ciarki przeszły jej po plecach. Przystanęła na moment i nasłuchiwała, zastanawiając się, kim jest ta biedaczka, której gromadka dzieci zachorowała na odrę. Elise-słyszała, że choroba szerzy się na osiedlu robotniczym Sagene niczym zaraza, a umiera na nią co drugi chory.

- Możesz iść do kantoru i odebrać swoją zapłatę! - wykrzykiwał wciąż ze złością nadzorca, a jego głos zabrzmiał falsetem. - I nie wyobrażaj sobie, że pozwolę ci tu nadal pracować. Co by się stało z przędzalnią, gdyby prządki przychodziły, kiedy im się podoba?

Elise z całego serca współczuła biedaczce, na której skupiła się wściekłość nadzorcy, choć nadal nie widziała, kim ona jest. Zawahała się. Może odważyć się podejść kilka kroków bliżej i zajrzeć do środka? - pomyślała i podkradłszy się bezgłośnie, wyciągnęła szyję. Zależało jej, by sprawdzić, o kogo chodzi. Nadzorca stał na środku czerwony jak burak i trzęsąc podwójnym podbródkiem, ciskał z oczu gromy. Naprzeciwko niego, plecami do Elise stała wychudzona Oline. Skuliła się i skrzyżowawszy ręce na piersi, zwiesiła głowę i wbiła wzrok w podłogę. Ramiona jej drżały od tłumionego płaczu.

- Już drugi raz w tym tygodniu przychodzisz spóźniona. Dość tego! Wynoś się! Nie życzę tu sobie takich leni!

Elise obserwowała tę scenę z rosnącym przerażeniem. Oline była wdową i miała na utrzymaniu czworo małych dzieci. Jeśli straci pracę, nie będą mieli z czego żyć.

Wstrzymała oddech, gdy ujrzała, że Oline pada nadzorcy do nóg i uczepiwszy się nogawek jego spodni, błaga z płaczem:

- Proszę się nade mną ulitować! Przyrzekam, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Spóźniłam się, bo mój najmłodszy synek majaczył w gorączce, a potem nagle zaczął mi się przelewać przez ręce i już myślałam, że umrze.

Nadzorca odsunął ją poirytowany.

- Wynoś się, mówię. Nie moja wina, że rodzicie tyle bachorów!

Oline z trudem wzięła się w garść. Odwróciła się i pochlipując, chwiejnym krokiem skierowała się w stronę drzwi.

Elise pośpiesznie oddaliła się od budki, a gdy Oline wyszła, udawała, że otula się szalem. Wprost rozsadzała ją wściekłość i z trudem łapała oddech.

Jakie to niesprawiedliwe, pomstowała w duchu, czując, jak narasta w niej sprzeciw. Pewnego dnia... - pomyślała gniewnie i zacisnęła pięści w niemym buncie... Pewnego dnia dostaną za swoje...

Oline nawet na nią nie spojrzała, być może wcale jej nie zauważyła. Szła, potykając się o własne nogi, i pochlipywała.

Elise, otulona szorstkim szalem zrobionym na drutach, otworzyła ciężkie drzwi fabryczne. Nie mogła przestać myśleć o nieszczęściu, jakie spadło na Oline. Co teraz zrobi? Nie pozostaje jej chyba nic innego, jak szukać wsparcia w gminie, ale jak zdoła przeżyć wraz z czworgiem dzieci z marnego zasiłku?

Czy to takie dziwne, że nie mogła odejść od rozpalonego gorączką dziecka? Przecież nie ma nikogo, kto zaopiekowałby się maluchami podczas jej nieobecności, a teraz gdy wszystkie są chore, jest jej jeszcze ciężej.

Uderzył w nią lodowaty podmuch śnieżnej zamieci, w powietrzu wirowały płatki śniegu. Elise pochyliła się i brnęła pod wiatr, trzęsąc się z zimna. Gdy ktoś jest wychudzony, zimowy chłód dokucza szczególnie mocno. Wysłużone buty, poprzecierane i popękane między zelówką a cholewką, przemokły w śniegowej brei już po paru krokach. Elise czuła, jak marzną jej palce u nóg, i wiedziała, że nim zdąży dojść do domu, całkiem straci w nich czucie, tak jak wczoraj.

Przywołała w myślach obraz córki dyrektora, która tanecznym krokiem przechodziła przez halę przędzalni ubrana w ciepły zimowy płaszcz obszyty futerkiem. Na głowie miała czapkę z tego samego futra, na szyi zawieszoną mufkę, a na nogach ciepłe sznurowane trzewiki. Na pewno nie marzła, bo na twarzy nie znać było śladów odmrożeń, a nos jej nie siniał. Śmiała się i żartowała z nadzorcą i wyglądała tak, jakby nie miała żadnych trosk.

Ale też nie musi pracować w fabryce do końca swych dni, zrastając się niemal w jedno z maszyną, pomyślała Elise i westchnęła. Nie haruje od godziny szóstej rano do szóstej lub ósmej wieczorem w ogłuszającym huku maszyn, w hali, gdzie wirują w szalonym tempie umieszczone na suficie kołowroty, a wrzeciona przyprawiają o zawrót głowy, gdzie unoszący się kurz wdziera się robotnicom do ust i do nosa, a one nie mogą ani na moment spuścić wzroku z nitek, pilnując, by się nie zerwały. Nie potrzebuje się śpieszyć do domu do chorej matki, dwóch hałaśliwych młodszych braci i młodszej siostry, która też wraca wykończona po długim dniu pracy jako pomocnica w przędzalni. I do ojca, który pieniądze przeznacza nie na to bynajmniej, co trzeba. Nie, córka dyrektora wygrzewa się w ciepłym salonie obsługiwana przez pokojówkę. Ma suche stopy, piękne ubrania, najada się do syta i kładzie się spać, gdy ma na to ochotę. Żyje się jej jak w niebie.

Ukradkiem razem z Agnes podśmiechiwały się z dyrektora, niewysokiego mężczyzny z wystającym brzuchem. Wygląda komicznie, gdy kołysząc się jak kaczka, przemierza każdego przedpołudnia fabryczną halę, cmokając z dezaprobatą wyblakłymi wargami.

Elise przeszła pośpiesznie przez most Beierbrua, zginając się niemal wpół, by osłonić się przed silnymi podmuchami wiatru. Rzadko tak strasznie wiało o tej porze roku. Przecież dopiero co minęły święta Bożego Narodzenia i Nowego Roku.

Przemoknięte liche pończochy ocierały się wewnątrz butów i Elise czuła, że na pięcie zrobiła jej się dziura. Znów je będzie musiała cerować dziś wieczorem.

Biedna Oline! Co się z nią stanie? I tak nie było jej lekko, ale teraz, bez pracy i zarobku, czeka ją ciężki los.

Zarówno w przędzalni, jak i w tkalni od godziny dwunastej do pierwszej przysługiwała robotnicom godzinna przerwa na obiad. Elise śpieszyła się, by zdążyć kupić w sklepie na rogu mleko, szare mydło, kawę, węgiel na opał i naftę. Ulicę Sandakerveien oświetlały wciąż jeszcze latarnie gazowe, ale po drugiej stronie rzeki ustawiono latarnie elektryczne. Także w willi dyrektora na ulicy Oscarsgate we wszystkich pomieszczeniach paliły się lampy elektryczne, tak przynajmniej mówiła Agnes. Elise wyobrażała sobie, że gdyby znalazła się w takim domu, poczułaby się jak w królewskim pałacu z baśni. Pomyśleć, że wystarczy nacisnąć guzik i całe pomieszczenie wypełnia się jasnym światłem!

Na szczęście ugotowała wczoraj wieczorem ziemniaki, wystarczy je więc teraz tylko podgrzać. Rano przed wyjściem do przędzalni przyniosła wody z pompy. Jeśli się pośpieszy, zdąży ze wszystkim, nim będzie musiała wracać na popołudniową zmianę.

Skręciła za róg i już miała wejść do sklepu, ciesząc się, że choć na chwilę schroni się przed lodowatym chłodem, gdy nagle zauważyła Everta. Chłopiec przyjaźnił się z Pederem, jej najmłodszym bratem. Potykając się, ciągnął wózek na dwóch kółkach wypełniony po brzegi towarami.

Zatrzymała się i patrząc na niego zdziwiona, zapytała:

- Nie jesteś w szkole, Evert?

Chłopiec pokręcił głową i pośpieszył dalej.

-                      Dlaczego?

-                      Nie pozwolili mi - odrzekł Evert z niechęcią w głosie, jak zawsze, gdy nie chciał o czymś mówić. - Gmina się nie zgodziła! - zawołał i zniknął za rogiem.

Elise stała przez chwilę nieruchomo, myśląc Z oburzeniem o tym, że Evertowi nie pozwolono kontynuować nauki, chociaż należał do najzdolniejszych uczniów w klasie. Straszna niesprawiedliwość! Evert był sierotą. Opiekę nad nim powierzono Hermansenowi, który dostawał na chłopca zasiłek z kasy zapomogowej. Jednak Hermansen przepijał wszystko, zarówno swoją wypłatę, jak i pieniądze z gminy. Dlatego Evert wciąż chodził głodny. Peder przyznał się parę razy siostrze, że dzielił się swoimi kanapkami z Evertem. Kładł kanapkę pod pulpit ławki, tak by nikt inny nie zauważył. Czasem Evert zasypiał na lekcjach, gdy całą noc spędził w fabryce. Wtedy nauczyciel złościł się i ciągnął go za ucho, omal mu go nie urywając, tak że chłopcu leciała krew. Tak opowiadał Peder.

Wszystko się w niej burzyło ze złości i gniewnie wkroczyła do sklepu.

A kiedy parę chwil później wbiegła na podwórze czynszówki, uderzył ją w nozdrza smród z wychodków. Obok przepełnionych, niedomykających się kubłów na śmieci leżała sterta odpadków, spod której wyskoczył szczur i przemknął pod płotem jak strzała do sąsiedniej posesji. Pewnie wróci, gdy tylko na podwórzu zrobi się spokojniej. Pośpieszyła w stronę drzwi wejściowych na klatkę i weszła na drugie piętro.

W kuchni było zimno, zanim więc zajrzała do izby, w której leżała chora mama, rozpaliła w piecu. Zastanawiała się, czemu Hilda jeszcze nie przyszła. Nim opuściła halę fabryczną, siostra mignęła jej w tłumie robotnic, nie miała jednak czasu na nią zaczekać. Nalała wody do garnka i starając się nie hałasować fajerkami, nastawiła do zagotowania. Następnie uchyliła drzwi do izby.

Mama leżała w łóżku blada i cicha, z zamkniętymi oczami. Złożone dłonie położyła na kocu. Tak zazwyczaj spędzała całe dnie.

- Mamo? - odezwała się półgłosem Elise, nie chcąc budzić chorej. Pragnęła się jedynie upewnić, czy nadal tli się w niej życie.

Mama podniosła powieki i zmusiła usta do uśmiechu.

- A, to ty - odezwała się słabym głosem i znów zamknęła oczy.

Elise po cichu wróciła do kuchni. Mieszkanie składało się tylko z tych dwóch pomieszczeń, ale na szczęście nie musieli dzielić kuchni z inną rodziną, jak wielu ludzi w czynszówkach przyfabrycznych.

Sięgnęła po szmatkę i wytarła blat stołu, po czym postawiła na nim blaszane talerze i kubki, położyła noże. Miała nadzieję, że lada chwila zjawi się Hilda.

Elise uznawała godzinną przerwę obiadową za najlepszą porę w ciągu całego dnia. Błogosławieństwem było wyrwać się z hałasu i kurzu w przędzalni i rozprostować bolące od trzymania wciąż w tej samej pozycji plecy. O tej porze chłopcy byli w szkole, a mama leżała w izbie, kuchnię więc siostry miały dla siebie.

Hilda skończyła szesnaście lat i była młodsza od Elise o dwa lata. Miała jasne włosy, piegi, zadarty nos i głębokie dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechała. Właściwie były do siebie podobne, tyle że włosy Elise miały odcień brązowy. Mimo różnicy wieku śmiały się i chichotały z tego samego, dzieliły się sekretami i plotkowały o koleżankach z przędzalni.

Oczywiście brakowało im towarzystwa mamy, która nim zachorowała, także przychodziła do domu na przerwę obiadową, a wtedy posilały się we trójkę. Kiedyś, gdy ojciec jeszcze miał pracę, zdarzało się, że i on jadał razem z nimi, ale to było tak dawno. Teraz większość czasu spędzał ze swoimi kompanami od kieliszka. Elise wzdrygnęła się i pośpiesznie odsunęła na bok tę przykrą myśl. Na schodach rozległy się kroki i po chwili w drzwiach pojawiła się Hilda.

Siostra w ostatnim czasie bardzo wychudła i pobladła. Żeby tylko nie zapadła na suchoty tak jak mama, pomyślała Elise przerażona, obrzuciwszy siostrę uważnym spojrzeniem. Ale czy to dziwne, że chorują, skoro muszą od rana do nocy pracować w kurzu i hałasie? Przypomniało jej się, jak mama powiedziała kiedyś, że nie dojdzie do rozprawy z niesprawiedliwością, póki Norwegia nie stanie się samodzielnym państwem. Teraz krążyły pogłoski, że zmierza do rozwiązania unii ze Szwecją. Ojciec Agnes, najlepszej przyjaciółki Elise, wiedział o wielu sprawach, a ponieważ Agnes była jedynaczką, dzielił się z nią swymi przemyśleniami. Tym sposobem Elise także dowiadywała się o tym, co się działo i nad czym debatowali ludzie decydujący o losach kraju. Zastanawiała się, czy odzyskanie przez Norwegię niepodległości zmieni coś na lepsze. Trudno jej było w to uwierzyć, .skoro ludzie u władzy bardziej dbali o interesy tych, którzy posiadali dużo, aniżeli tych, którzy nic nie mieli.

- Chyba nie jesteś chora, Hildo? - zapytała, patrząc na pobladłą twarz siostry.

Hilda pokręciła głową i odparła:

-                      Nie, ale strasznie marznę. Poza tym w głowie mi szumi od tego okropnego huku. Agnes mówi, że w końcu wszystkie, które tam pracujemy, stracimy słuch. Zresztą podobno niektóre robotnice już to dotknęło.

-                      Spotkałaś Agnes?

-                      Szłyśmy kawałek razem. Ona też mi powiedziała, że marnie wyglądam.

-                      Rozgrzej się trochę przy piecu, a ja szybko dokończę szykować obiad.

Nie wiem, jak sobie poradzę, jeśli Hilda zachoruje, uświadomiła sobie w tej samej chwili. Mój zarobek nie starczy na obłożnie chorą mamę, ojca, który przesiaduje w knajpach, i młodszych braci chodzących do szkoły. Elise zarabiała siedem koron tygodniowo i wszystko szło na jedzenie, czynsz i opał. Osiemdziesiąt ore na chleb, syrop i kawę na śniadanie, pięćdziesiąt siedem ore na rybę, ziemniaki i marchew na obiad i pięćdziesiąt ore na mleko, chleb, masło i kawę na podwieczorek w sobotę i niedzielę, dwadzieścia pięć ore na owsiankę na kolację. Trzy korony i pięćdziesiąt ore musieli zapłacić za czynsz, a koronę i pięćdziesiąt ore za opał i naftę. By starczyło pieniędzy na ubrania, buty, mydło i na gazetę oraz inne potrzebne rzeczy, Hilda musiała oddawać swój zarobek, co czyniła bez większych protestów. Mimo to im się nie przelewało.

W zeszłym tygodniu Elise musiała zwrócić się o pomoc do Johana i pożyczyć ponad połowę opłaty za czynsz. Skąd on wziął pieniądze, nie miała pojęcia. Johan był miły i nigdy z jego ust nie usłyszała odmowy, gdy go o coś poprosiła. Unikała tego jednak, bo Johanowi też nie było lekko. Jego ojciec wypłynął na morze, a mama pracowała w tkalni. Siostra zaś była przykuta do łóżka po chorobie przebytej w dzieciństwie. Gdy Johan mówił, że jej stan nigdy się nie poprawi, na jego twarzy pojawiał się smutek.

Zarówno Johan, jak i Elise od dzieciństwa mieszkali w tej samej czynszówce Andersengarden. Gdy byli mali, bawili się zawsze razem, a kiedy inne dzieci wyśmiewały się z piegów Elise i jej zadartego nosa, Johan zawsze stawał w jej obronie i groził, że zbije każdego, kto jeszcze raz ośmieli się z niej wyśmiewać. Był największy i najsilniejszy ze wszystkich chłopców na osiedlu robotniczym Sagene, a poza tym miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że inni czuli przed nim respekt. Nawet nauczyciel traktował go inaczej niż pozostałych uczniów. Może dlatego, że Johan wypowiadał się ładniej niż inne dzieciaki z ulicy. Mama Elise zawsze powtarzała, że Johan urodził się dorosły. Już jako cztero-, pięcioletni brzdąc otwierał bramę matkom z podwórka, kłaniał się uprzejmie i pytał, czy może w czymś pomóc.

Na myśl o Johanie zrobiło jej się cieplej na sercu. Zeszłego lata zaczęli się ze sobą spotykać. Choć od dzieciństwa traktowała go jak brata, nagle coś między nimi zaiskrzyło. Zdarzyło się to pewnej niedzieli, gdy wracali z nabożeństwa. Ich matki chodziły do domu modlitewnego zwanego Świątynią, w którym odbywały się spotkania i nabożeństwa Armii Zbawienia, i zazwyczaj zabierały dzieci ze sobą. Teraz nie mieli zbyt wiele wolnego czasu, by chodzić na takie nabożeństwa, a zresztą, szczerze mówiąc, woleli inne rozrywki... Uśmiechnęła się pod nosem, przypomniawszy sobie tamten dzień. Po deszczu pewnie poślizgnęłaby się i upadła na mokrym bruku, gdyby Johan jej nie przytrzymał. Zamiast jednak ją puścić, gdy już złapała równowagę, zatrzymał się i objął ją mocniej. Zanim się zorientowała, poczuła na swych ustach jego gorące i delikatne wargi. To był jej pierwszy pocałunek. Zawsze ze wstrętem myślała o całowaniu, zwłaszcza po opowieściach jednej z koleżanek, która wciąż się przechwalała, że wszystkie chłopaki chcą ją całować i obmacywać. Tymczasem ku swemu zdumieniu przeżyła coś przyjemnego, niesłychanie przyjemnego.

Potem całowali się wielokrotnie...

Dziewczyny z przędzalni zazdrościły jej, domyślała się tego. Niektóre pozwalały sobie na złośliwe przytyki pod jej adresem, zastanawiając się na głos, co Johan widzi w takiej piegusce z zadartym nosem. Przeglądając się w lusterku zawieszonym w izbie na ścianie, w pełni podzielała ich opinię. Miała nieciekawą twarz, w każdym razie gdy zachowywała powagę. Gdy się jednak uśmiechnęła, w policzkach pojawiały się dołeczki, które dodawały jej uroku.

Zauważyła, że wieczorami kręcą się pod ich domem różne dziewczyny. Chichocząc się i wybuchając głośnym śmiechem, zerkały co rusz w okno Johana. Johan dobrze wiedział, że go wypatrują, ale gdy Elise zapytała go kiedyś, czy go to nie krępuje, on tylko wzruszył obojętnie ramionami, jakby inne dziewczyny w ogóle go nie interesowały. Uradowało ją to i odzyskała pewność siebie, a jej ciało przeniknął dreszcz.

- Spotkałam na podwórzu Johana - odezwała się nagle Hilda, jakby czytając w jej myślach. - Wydawało mi się, że czeka na ciebie.

Mam nadzieję, że nie potrzebuje pilnie zwrotu pieniędzy, które mi pożyczył, pomyślała Elise zatrwożona. Zarządca domu narzekał z najbłahszych powodów, a już gdy czynsz nie został zapłacony w terminie, nie było zmiłuj się.

Elise postawiła na stole samą rybę i ziemniaki, bo na kupno marchwi nie było jej dziś stać, i zwróciła się do Hildy:

- Oline została wyrzucona z pracy, widziałam na własne...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zolka.keep.pl