image Home       image Fowles,       image Fitzgerald,       image r04 06 (9)       image R 22MP (3)       image 45 (3)       

Linki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Philip K. Dick - Inaczej ni� by si� zdawa�owww.bookswarez.prv.pl- Nie chce go widziec, panno Handy. Ta pozycja jest juz w druku. Nawet jezeli w tekscie znajduje sie blad, teraz nie mozemy nic na to poradzic - powiedzial drazliwie podstarzaly, rozzloszczony dyrektor wydawnictwa "Obelus".- Alez panie Masters - jeknela panna Handy - to bardzo powazny blad, prosze pana. A jezeli on ma racje... Pan Brandice uwaza, ze caly ten rozdzial...- Czytalem jego list. Rozmawialem z nim r�wniez przez wideofon i wiem, co on uwaza. - Masters podszedl do okna swego gabinetu i zaczal wpatrywac sie markotnie w wypalona, poryta kraterami powierzchnie Marsa, co zreszta ogladal na wlasne oczy przez wiele dziesiatk�w lat. Piec tysiecy wydrukowanych i oprawionych egzemplarzy - pomyslal. Z czego polowa w sk�rze marsjanskiego futrzaka, wytlaczanej i pociagnietej zlotem. Najelegantszy i najdrozszy surowiec, jakiego mozna uzyc. Stracilismy juz majatek na to wydanie, a teraz jeszcze ta historia.Na biurku lezal egzemplarz ksiazki Lukrecjusza "O naturze wszechrzeczy", w dokonanym, stylem podnioslym i wzbudzajacym podziw, przekladzie Johna Drydena. Barney Masters ze zloscia przewracal swiezutkie, kruche i biale kartki. Kto by sie spodziewal, ze ten starozytny tekst znany bedzie na Marsie tak dobrze, az zachodzil w glowe. Czlowiek, kt�ry czekal poza gabinetem, byl tylko jednym z osmiu, kt�rzy pisali albo dzwonili do "Obelusa" w sprawie spornego fragmentu.Spornego? Nie bylo o co sie spierac. Osmiu miejscowych lacinnik�w mialo racje. Teraz chodzilo po prostu o to, zeby ich spokojnie odprawic i zapomniec, ze kiedykolwiek wczytywali sie w wydanie "Obelusa" i ze znalezli ten cholerny fragment.- W porzadku, przyslij go - powiedzial Masters do sekretarki. naciskajac przycisk stojacego na biurku interkomu. W przeciwnym razie nigdy by nie odszedl. Charakter kazalby mu czekac. Uczeni na og�l sa wlasnie tacy - maja swieta cierpliwosc.Drzwi otworzyly sie i wylonil sie wysoki, siwy mezczyzna w staromodnych okularach w stylu z Terry i z teczka w reku.- Dziekuje, panie Masters - powiedzial wchodzac. - Pozwoli pan, ze wyjasnie, dlaczego moja organizacja uwaza ten wlasnie blad za tak powazny. - Zasiadl za biurkiem i energicznie rozsunal zamek w teczce. - Jestesmy przeciez planeta-kolonia. Wszystkie uznawane przez nas wartosci, zwyczaje, sposoby wytwarzania przychodza do nas z Terry. SPiPF uwaza panskie wydanie tej ksiazki za...- SPiPF - przerwal Masters. Nigdy o czyms takim nie slyszal, ale mimo to jeknal. To z pewnoscia jedna z tych zwariowanych druzyn czytajacych uwaznie wszystko, co wydrukowano i co pochodzi z Marsa albo dociera z Terry.- Straz Przeklaman i Powszechnych Falszerstw - wyjasnil Brandice. - Mam ze soba oryginalne, poprawne terranskie wydanie "O naturze wszechrzeczy" - przeklad Drydena - takie jak to wasze. - Nacisk na slowie "wasze" zabrzmial pogardliwie. Zupelnie jakby - pomyslal Masters - "Obelus", drukujac swe pozycje, robil cos niesmacznego. - Przyjrzyjmy sie wstawkom pochodzacym spoza oryginalu. Namawiam pana do przestudiowania najpierw mojego egzemplarza, gdzie fragment ten jest poprawny. - Polozyl na biurku Mastersa stara, zniszczona, wydana na Terra, otwarta ksiazke. - A potem, prosze pana, tego samego fragmentu z egzemplarza panskiego wlasnego wydania. - Obok malej, starej niebieskiej ksiazeczki polozyl jeden z wytwornych, duzych, oprawnych w sk�re futrzaka egzemplarzy, kt�re wypuscil wlasnie "Obelus".- Pozwoli pan, ze wezwe redaktora wydania - powiedzial Masters. - Powiedz, prosze, Jackowi Sneadowi, zeby do mnie wstapil - zwr�cil sie do panny Handy, naciskajac przycisk interkomu.- Tak, panie Masters.- Zacytujmy oryginalne wydanie - powiedzial Brandice - wierszowany przeklad z laciny. - Odchrzaknal i zaczal czytac na glos.Przez sens zalu i b�lu wolni sie staniemyI czucia nie zaznamy, bo nas juz nie bedzie.Choc ziemie pochlonelyby morza, a morza niebiosa,Nie ruszylibysmy sie, lecz miotani byli wszedzie.- Znam ten fragment - powiedzial szorstko rozdrazniony Masters. Tamten tlumaczyl jak dziecku.- Tego czterowiersza brakuje w panskim wydaniu, a w jego miejsce zjawia sie nastepujacy, B�g raczy wiedziec, jakiego pochodzenia, sfalszowany czterowiersz. Pan pozwoli. - Wzial okazaly, oprawny w sk�re futrzaka egzemplarz "Obelusa", przerzucil go i odnalazl wlasciwe miejsce. Nastepnie zaczal czytac.Przez sens zalu i b�lu wolni sie staniemy,Czego zaden prostak ni dojrzy, ni doceni.Skorosmy umarli - sp�jrzmy ponad morzaI o wiecznym szczesciu glosmy wiec na Ziemi.Brandice, spogladajac na Mastersa, zamknal z trzaskiem oprawna w sk�re futrzaka ksiazke.- Najbardziej nieznosne jest to, ze ten czterowiersz glosi krancowo odmienne poslanie od tego, jakie zawiera cala ksiazka. Skad sie wzial? Ktos musial go napisac. Dryden tego nie zrobil, Lukrecjusz tez nie. - Zmierzyl wzrokiem Mastersa, jak gdyby uwazal, ze to on wlasnie zrobil osobiscie.Drzwi gabinetu otworzyly sie i wszedl Jack Snead, redaktor wydania.- On ma racje - powiedzial z rezygnacja da swego szefa. - Ale to tylko jedna z okolo trzydziestu zmian w tekscie. Przekopalem sie przez cala ksiazke, odkad zaczely przychodzic listy. Teraz ruszam do dalszych pozycji z naszej listy katalogowej. W wielu z nich takze znalazlem zmiany - dodal chrzakajac.- Byles ostatnim redaktorem, kt�ry robil korekte czystopisu, zanim tekst poszedl do skladu. Czy te bledy byly tam wtedy? - spytal Masters.- Oczywiscie, ze nie - odparl Snead. - Sam osobiscie robilem korekte szpaltowa. W odbitkach szczotkowych r�wniez nie bylo zmian. Pojawily sie one dopiero w ostatecznych, oprawionych juz egzemplarzach, jesli to ma jakies znaczenie. A scisle m�wiac, w tych oprawionych na zloto, w sk�re futrzaka. Egzemplarze w zwyklych okladkach tekturowych sa w porzadku.- Przeciez wszystkie pochodza z tego samego wydania - Masters zmruzyl oczy. - Razem wyszly z drukarni. Prawde m�wiac, nie planowalismy pierwotnie ekskluzywnej, kosztownej oprawy. Ustalilismy to dopiero w ostatniej chwili i dzial sprzedazy zaproponowal polowe edycji w sk�rze futrzaka.- Chyba bedziemy musieli przeprowadzic dokladne badania sk�ry marsjanskiego futrzaka - stwierdzil Jack Snead.W godzine p�zniej mocno postarzaly, poruszajacy sie chwiejnie Masters, w towarzystwie redaktora wydania Jacka Sneada, siedzial naprzeciwko Luthera Sapersteina, agenta przedsiebiorstwa Flawless i S-ka, pozyskujacego sk�ry zwierzece. Stamtad wlasnie "Obelus" otrzymywal sk�re futrzaka, w kt�ra oprawial swoje ksiazki.- Przede wszystkim - zaczal Masters energicznym, swiadczacym o rutynie glosem - co to jest sk�ra futrzaka?- W zasadzie - odezwal sie Saperstein - w sensie, w jakim zadal pan pytanie, jest to sk�ra z marsjanskiego futrzaka. Wiem, ze to panom niewiele m�wi, ale moze sluzyc przynajmniej jako punkt odniesienia, jako stwierdzenie, z kt�rym wszyscy mozemy sie zgodzic i od kt�rego mozemy wyjsc, aby stworzyc cos bardziej przekonujacego. Tytulem wyjasnienia niech mi bedzie wolno przekazac panom dodatkowe szczeg�ly na temat samej istoty futrzaka. Jego sk�ra jest w cenie miedzy innymi dlatego, ze jest rzadko spotykana. Sk�ra futrzaka nalezy do rzadkosci, poniewaz futrzak bardzo rzadko ginie. Mam przez to na mysli, iz usmiercenie futrzaka - nawet chorego lub starego - jest rzecza prawie niemozliwa. Nawet jezeli futrzak zostanie zabity, jego sk�ra zyje nadal. Ta cecha dodaje wyjatkowej wartosci wykonanym z tej sk�ry przedmiotom ozdobnym albo, jak w naszym przypadku, oprawianym w nia cennym ksiazkom, kt�re maja przetrwac lata.Masters westchnal i patrzyl tepo przez okno, podczas gdy Saperstein dudnil dalej swoje. Siedzacy obok Mastersa redaktor wydania robil zwiezle, tajemnicze notatki. Jego mlodziencza, pelna energii twarz przybrala posepny wyraz.- To, co wam dostarczylismy, kiedy zwr�ciliscie sie do nas - powiedzial Saperstein - pamietajcie, ze to wyscie do nas przyszli, mysmy was wcale nie szukali - bylo doskonala sk�ra, starannie wybrana z naszych olbrzymich zapas�w. Te zyjace sk�ry lsnia wlasnym niezwyklym polyskiem. Nie maja sobie r�wnych ani na Marsie, ani na macierzystej planecie Terra. Jezeli ulegna rozdarciu lub zadrasnieciu, same sie regeneruja. Rosna calymi miesiacami, staja sie coraz gesciejsze, a okladki waszych tom�w coraz bardziej zbytkowne i coraz bardziej poszukiwane. Od dzis za dziesiec lat wartosc ksiazek oprawionych w sk�re futrzaka o gestej siersci...- Sk�ra zatem nadal zyje - wtracil Snead, przerywajac Sapersteinowi. - Ciekawe. A ten futrzak jest, jak pan m�wi, na tyle sprytny, ze zabicie go okazuje sie praktycznie niemozliwe. - Rzucil szybkie spojrzenie na Mastersa - kazda z trzydziestu kilku zmian wprowadzonych w tekstach naszych ksiazek dotyczy niesmiertelnosci. Wydanie przejrzane Lukrecjusza wydaje sie pod tym wzgledem typowe. Tekst oryginalny glosi, iz czlowiek jest smiertelny. Jezeli nawet zyje nadal po smierci, nie ma to znaczenia, poniewaz nic zachowa w pamieci swojej egzystencji. W to miejsce przychodzi inny, sfalszowany fragment, w kt�rym wyraznie m�wi sie o zyciu przyszlym wyznaczonym przez doczesne, fragment, kt�ry - jak pan m�wi - pozostaje w calkowitej sprzecznosci z cala filozofia Lukrecjusza. Czy uswiadamia sobie pan juz, co nalezy przez to rozumiec? Ta przekleta filozofia futrzaka zdominowala filozofie pierwotnych autor�w. To wlasnie to, od poczatku do konca - Snead nagle przerwal i w milczeniu zaczal z powrotem gryzmolic swoje notatki.- W jaki spos�b sk�ra zwierzeca, nawet ta wiecznie zywa, moze wywierac wplyw na tresc ksiazki? - spytal Masters. - Tekst zostal juz wydrukowany, papier pociety, arkusze sklejone i zszyte - to wbrew rozsadkowi. Jezeli nawet oprawa, ta przekleta sk�ra, naprawde zyje, trudno mi w to uwierzyc - wlepil wzrok w Sapersteina. - Jezeli nawet zyje, czym sie odzywia?- Drobnymi czasteczkami zywnosci tworzacymi zawiesine w powietrzu - odpowiedzial uprzejmie Saperstein.- Chodzmy juz. To absurdalne - stwierd... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zolka.keep.pl