image Home       image Fowles,       image Fitzgerald,       image r04 06 (9)       image R 22MP (3)       image 45 (3)       

Linki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
JERZY PILCH
INNE ROZKOSZE
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
I
Gdy w roku pańskim 1990 doktor weterynarii Paweł Kohoutek spojrzał
w okno i ujrzał idącą przez ogród swą aktualną kobietę, z właściwym sobie
pyszałkowatym fatalizmem pomyślał, iż przydarzyła mu się przygoda, która
winna być ostrzeżeniem dla wszystkich. Aktualna kobieta Kohoutka miała
na sobie granatowy płaszcz, jej boską czaszkę okrywał filuterny kapelusik,
ogromna zaś waliza, którą wlokła za sobą, pozostawiała w białej listopado-
wej trawie ciemny trakt ostatecznej klęski.
Gdyby przyjechała na krótko jedynie rozmówić się ze mną, gdyby złożyła
mi tylko przypadkową i niezapowiedzianą wizytę, i tak byłaby to wystar-
czająco wstrząsająca historia, pomyślał Kohoutek. I tak byłaby to historia
godna książki. Ale aktualna kobieta Kohoutka nie przyjechała w odwiedzi-
ny. Oburącz taszczyła walizę, na szczupłych zaś ramionach dźwigała wy-
pełniony po brzegi plecak. Choć Kohoutek znał ją zaledwie od siedemnastu
tygodni, doskonale wiedział, co znajduje się w walizce, a co w plecaku. W
walizce były książki, a w plecaku cała reszta należących do niej przedmio-
tów. Kohoutek mógł, zamknąwszy oczy, ściśle wymienić rzecz po rzeczy,
mógł bez trudu wyliczyć wszystkie części garderoby: siedem czarnych pod-
koszulków, dwie białe bluzki, dwie męskie koszule w kolorze khaki, jeden
szary dres z białymi wypustkami, trzy czarne spódnice mini, jedna para
dżinsów, dwie pary czółenek na płaskim obcasie, kozaczki nad kolana, które
aktualna kobieta Kohoutka odziedziczyła po matce, czarny golf, szara mę-
ska tweedowa marynarka, w której wyglądała świetnie, rajstopy i kilkadzie-
siąt par wyłącznie białych majtek rozmaitego kroju. Tak, aktualna kobieta
Kohoutka spakowała cały swój dobytek i przyjechała, by wreszcie po sie-
demnastu tygodniach straszliwej męki krótkotrwałych spotkań zamieszkać z
Kohoutkiem na zawsze. Uregulowała należności, wysprzątała pokój, zdjęła
z półki wszystkie wydane po polsku książki Milana Kundery,
Kusiciela
Brocha,
Historię filozofii
Tatarkiewicza, tomiki wierszy Stanisława Barań-
czaka i Ryszarda Krynickiego. Z perwersyjną pieczołowitością spakowała
też dzieła zebrane najwybitniejszego żyjącego polskiego pisarza, którego
wielbiła czytelniczo i platonicznie, a o którego Kohoutek był zazdrosny
wcale nie platonicznie, Kohoutek był oń zazdrosny jak zwierzę i wiedział co
czyni: najwybitniejszy żyjący polski pisarz należał do nieśmiertelnego po-
kolenia niestrudzonych łowców kobiet. Słowem – aktualna kobieta Kohout-
ka spakowała swoje rzeczy i książki, oddała klucze właścicielce, poszła na
dworzec PKS, kupiła bilet i pojechała do rodzinnej miejscowości Kohoutka.
Nigdy tam przedtem nie była, ale z opowieści Kohoutka doskonale znała tę
zamieszkałą wyłącznie przez ewangelików augsburskich osadę.
Kohoutek ma nieznośnie sentymentalny zwyczaj opowiadania swym ak-
tualnym kobietom o ziemi cieszyńskiej. One wpatrują się weń, starają się,
jego zdaniem, daremnie, poskromić swój nieumiarkowany zachwyt, on zaś
snuje opowieści o Parteczniku, Dziechcince i Jurzykowie, opowiada o do-
mu, który zbudował jego pradziadek, mistrz masarski Emilian Kohoutek
oraz o ogrodzie, który był kiedyś dziedzińcem wielkiej rzeźni. Rzecz jasna,
4
Kohoutek wie, iż nawyk opowiadania aktualnym kobietom o stronach ro-
dzinnych jest nie tylko nieznośnie sentymentalnym nawykiem. Kohoutek
wie, iż nawyk ten jest także zgubnym nawykiem. W każdym razie w tym
właśnie przypadku – myśli Kohoutek, spoglądając na idącą przez ogród swą
aktualną kobietę – w przypadku tej niewyobrażalnej historii mam powody,
aby myśleć o zgubie. Stanowczo nie powinien był jej opowiadać o ziemi
cieszyńskiej, nie powinien był jej mówić ani słowa o sobie, nie podawać ad-
resu, imienia, nazwiska, nie zgadzać się na wszystko, nie obiecywać jej nie-
stworzonych rzeczy
,
nie przebywać w jej szaleńczym towarzystwie.
Jakże daremne, jakże retorycznie puste i, na szczęście, jakże krótko-
trwałe były żale Kohoutka. Nie trzeba było wsiadać do autobusu pośpiesz-
nego linii A. Nie trzeba było tysiąc razy krążyć pomiędzy jedną a drugą
miejscowością. Nie trzeba było zadawać żadnych pytań, a zwłaszcza nie
trzeba było zadawać pierwszego pytania. Najmocniej przepraszam, co pani
czyta? Nie trzeba było kruszyć centralnego układu nerwowego nadmierny-
mi dawkami świata. I tyle. Kohoutek usłyszał, a może wyszeptał pierwsze
wersy wielkiego lamentu; wspomnienie lewiatanowego wnętrza autobusu
pośpiesznego linii A, w którym ujrzał ją po raz pierwszy, przemknęło mu
przez głowę, ale nic więcej. Na dalsze ciągi najpiękniejszych nawet pod
względem stylistycznym lamentów nie było czasu. Kohoutek przyglądał się
idącej przez ogród swej aktualnej kobiecie, jego mózg zaś pracował z za-
bójczą precyzją. Kohoutek zastanawiał się, czy ktoś z domowników już ją
zauważył.
Aktualną kobietę Kohoutka mogła zauważyć matka Kohoutka. Mógł ją
zauważyć ojciec Kohoutka. Mogła ją zauważyć Pastorowa lub Pastor. Mo-
gła ją zauważyć pani Wandzia lub matka pani Wandzi. Mogła ją zauważyć
Oma, babka Kohoutka. Pan Naczelnik, dziadek Kohoutka, mógł głęboko
nabierając powietrza nabrać zarazem pewności, iż ktoś blisko z Kohoutkiem
związany jest w ogrodzie. Aktualną kobietę Kohoutka mogło też widzieć
dziecko Kohoutka i mogła ją dostrzec żona Kohoutka. Mogli ją zauważyć
wszyscy. Ale przy odrobinie szczęścia, a raczej przy ogromie szczęścia,
mógł jej nikt nie zauważyć. Trwały ostatnie przygotowania do jutrzejszych
urodzin Omy, a poza tym od rana, a właściwie od wczorajszego wieczora,
uwaga domowników była zaabsorbowana dwoma litrami pulpetów woło-
wych ukrytych gdzieś przez Omę, babkę Kohoutka. Rzecz była pilna, gdyż
pulpety miały termin przydatności do spożycia tylko osiem dni. Od czasu
kupna upłynęły już dwa dni. Czas zmierzał nieubłaganie ku definitywnym
formułom – dwulitrowy słój pulpetów wołowych, których termin przydat-
ności został przekroczony, oznacza eksplodującą siarczanymi płomieniami
wieczność.
Na trop przepadłych bez wieści pulpetów naprowadziła wszystkich Pa-
storowa, pytając przy wieczerzy, co z pulpetami. Z jakimi pulpetami? od-
parła pytaniem na pytanie matka Kohoutka. Z tymi pulpetami, które kupi-
łam wczoraj, pytam, ponieważ one mają termin przydatności do spożycia
tylko osiem dni, a tu dwa dni już przeszły.
– Oma – matka Kohoutka zwróciła się do Omy, babki Kohoutka; matka
siedziała obok niej i zwykle ze względu na głuchotę Omy raz jeszcze głośno
i wyraźnie powtarzała, co mówiono przy stole; Kohoutkowi, którego trudno
byłoby nazwać nieuprzedzonym świadkiem zdarzeń, zawsze wszak wyda-
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • zolka.keep.pl